wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 23

Okropny ból przeszył moje ciało, i zmusił mnie do otworzenia zmęczonych oczu.
Odruchowo ręce powędrowały na brzuch, w poszukiwaniu jakiejś marnej ulgi.
Po chwili znowu to wróciło.
Zacisnęłam oczy i starałam się zdusić krzyk, a w raz z nim napływający lęk. Zacisnęłam ręce na kołdrze i z bólem się podniosłam.
Za trzecim razem spojrzałam w stronę śpiącego obok chłopaka. Jego oddech był równy i spokojny.
Wrócił z konferencji bardzo późno, i tak bardzo jak nie chciałam go teraz budzić musiałam to zrobić.
- Harry... - mój głos zdawał się być cholernie rozpaczliwy.
- 2 minutki... - mruknął i przewrócił się na drugi bok ziewając.
- Harry! - z całej siły starałam się powstrzymać łzy przy kolejnym skurczu.
Za wcześnie...
Kolejne zaspane mruknięcie wydobyło się z jego ust.
- Harry... zaczęło się... - dałam upust łzom, ból zaczął paraliżować moje ciało.
- Co? - poderwał się przecierając oczy. - Cholera jasna, Ami...
Mimo ciemności panującej w sypialni mogłam zauważyć jak bardzo zbladł.
- Co? Przecież... - zaczął chodzić w kółko po sypialni chwytając się za głowę. - To za wcześnie, za wcześnie...
- Szpital. - udało mi się wydusić.
- Tak! Szpital! - wybiegł z pokoju.
- Harry! - zawołałam ocierając łzy.
Pojawił się zdyszany w drzwiach pokoju.
- Załóż... - skrzywiłam się przy kolejnym napływie bólu. - ...spodnie.

Harry's pov.
- Już naprawdę niedługo, skarbie. - pielęgniarka mówiła spokojnym głosem głaszcząc włosy Ami. Ja od dłuższego czasu nie potrafiłem wydusić słowa, i jedyne co mogłem dać od siebie to pozwalać Amelie łamać moje palce przy kolejnych skurczach. Właściwie to już przestałem to czuć, a jedyne co jeszcze do mnie docierało to jej płacz.
- Teraz musisz dać z siebie wszystko... jeszcze tylko kilka razy. - druga pielęgniarka postanowiła chyba jeszcze bardziej mnie zestresować. Twarz mojej księżniczki skrzywiła się, zbladła a moje palce znowu zostały zmiażdżone z niebywałą siłą. Ciszę rozdarł jej pełen bólu jęk, a ja miałem ochotę coś sobie zrobić z tej jebanej bezradności, że nie mogę jej w żaden sposób ulżyć.
- To za wcześnie... - wychrypiałem chyba bardziej do siebie. W moim ciele szalał huragan, a serce chyba nie biło.
- Proszę się nie martwić, nie ma takiej potrzeby.
Kilka minut pełnych płaczu i krzyku później na sali rozległ się cichutki płacz.
- 10 grudnia, 5:34. - głos lekarza obwieścił zmianę w moim życiu.
 Zwykle noworodki obwieszczają swoje przybycie na świat wrzaskiem, zamieszaniem, domagając się uwagi wszystkich na sali, ale moja córeczka zapłakała ledwo słyszalnie a potem ucichła. Lekarz i pielęgniarki zaczęli biegać wokół małego ciałka ułożonego na jakimś urządzeniu. I dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że naprawdę mogę ją stracić... oczy niebezpiecznie zapiekły, a niepokój sparaliżował ciało. Spojrzałem na Amelie jakby w poszukiwaniu jakiegokolwiek wsparcia.
Blada twarz, wymęczona twarz z sińcami pod oczami po wielogodzinnym wysiłku i bólu, włosy w nieładzie przylepione do spoconych skroni, oczy błyszczące, ale jednocześnie pozbawione zawsze towarzyszącego im radosnego blasku. Ucałowałem wierzch jej dłoni jednocześnie modląc się, żeby najgorsze sny pozostały jedynie snami. Tak nie powinno być. Ami powinna płakać ze szczęścia trzymając wrzeszczącego noworodka, a ja powinienem być w tej chwili najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Jedna z osób oddaliła się od zamieszania i podeszła do nas.
- Co się stało? - spytała szybko Amelie. Próbowała się podnieść, zobaczyć, co się tam dzieje, ale pielęgniarka ją powstrzymała.
- Musisz teraz odpoczywać skarbie. Nie denerwuj się, bądź dobrej myśli. I się nie podnoś, jesteś na silnych lekach przeciwbólowych.- powiedziała spokojnie.
- Jak mamy do kurwy nędzy być spokojni?! - nie wytrzymałem.
Lekarz odwrócił się w naszą stronę z małym zawiniątkiem w rękach. Położył je na chwilę na piersiach Amelie. Rozpłakała się i roztrzęsioną ręką dotknęła malutkiej główki.
- Z dziewczynką wszystko w porządku. Musimy panią przebadać. A potem odpoczynek. - zabrał jej dziecko i zwrócił się do mnie. - Pan jest ojcem?
Pokiwałem głową.
Podał mi mój skarb. Usiadłem na krześle przy łóżku. Nagle cały świat przestał istnieć, gdy spojrzałem na duże, szare oczka. Była taka spokojna, tak malutka, że nawet mnie to przerażało. Mieściła się razem z grubym kocykiem w moich dłoniach. Tak niewinna i bezbronna... I przypomniało mi się to, co dręczyło mnie właściwie przez cały czas od kilku miesięcy: musiałbym ją oddać. Podać w ręce komuś innemu.
Ale była tu, była moja. Miałem ochotę ją przytulić, ale bałem się, że coś jej zrobię. Poruszyła się lekko. Roztrzęsioną ręką dotknąłem puszystych, czarnych włosków. Zakochałem się. Znowu.
Miałem ochotę skakać ze szczęścia, jednocześnie chyba płakałem, wariowałem. Gdyby nie Amelie na mojej drodze moje życie byłoby tak nudne... inne.
Nie trzymałbym w rękach małej, ślicznej istotki, siedziałbym pewnie w biurze albo na kolejnej imprezie kończąc kolejny kieliszek, przekonany że moje życie jest świetne. Albo już by mnie nie było, bo nie mam pojęcia jak skończyłaby się ta cała choroba gdybym nie miał dla kogo walczyć.
- Panie Styles? - podniosłem głowę w stronę głosu który wyrwał mnie z myśli. - Musimy przewieść Amelie na salę, jeszcze kilka badań i córeczka też tam trafi, ale na razie musi pan ją oddać. - zaśmiała się.
- A... mogę jej zrobić zdjęcie? I co z Amelie? - nagle tyle wątpliwości... jakiegoś lęku napłynęło do mojej głowy. Ale byłem i tak cholernie szczęśliwy. Najlepszy dzień w moim życiu.
- Oczywiście. - uśmiechnęła się i spokojnie poczekała aż roztrzęsionymi rękami wyjmę telefon. Była przyzwyczajona do świeżo upieczonych ojców, którzy totalnie się zagubili. - Będzie mógł pan porozmawiać z narzeczoną za chwilę. Na razie proszę poczekać na korytarzu.
Pokiwałem głową i nadal nie bardzo kontaktując z rzeczywistością wyszedłem z dusznej sali.
Oparłem się o ścianę i odchyliłem lekko głowę.
Jestem ojcem. Naprawdę jestem ojcem.
Wyciągnąłem znowu telefon i uśmiechnąłem się do małej osóbki na zdjęciu.
Wyszukałem numer Zayn'a - mało obchodziło mnie to, że jest 5 rano.
- Na miłość boską, Harry! Wcześniej pomyślałbym, że jesteś nachlany na jakiejś imprezie, ale teraz...- ziewnął. - Co ty do cholery wyprawiasz? Ludzie chcą spać!
- Jestem naćpany. - powiedziałem dziwnym głosem. Może rzeczywiście byłem?
- Co? - w słuchawce rozległ się jakiś szum. - Stary, jeśli zrobiłeś coś głupiego, nie będę...
- Nie zrobiłem nic głupiego! Raczej coś pięknego... - zaśmiałem się. Mój mózg chyba się ode mnie odciął. Ale to była prawda - moja córeczka była prześliczna.
- Jest 5 rano, nie baw się ze mną Harry. Po co dzwonisz? Widzimy się w biurze za 2 godziny. - powiedział, a zaraz później usłyszałem głos Keiry.
- Zayn, ja mam córkę! - wydusiłem to z siebie i znowu fala dreszczy przebiegła przez moje ciało.
- Co?! Boże, Amelie urodziła? Naprawdę?! Poczekaj, włączę cię na głośnik... - rozległ się jego podekscytowany głos, a potem pisk Keiry.
- O mamo, kiedy?! Wszystko dobrze? Przecież to za wcześnie! Dziewczynka czy chłopiec? Zdjęcie! jak się czuje Amelie?! - zasypywali mnie na zmianę pytaniami.
- 15 minut temu zostałem ojcem, mój mózg zrobił sobie wolne, poczekajcie! - zacząłem się śmiać.
Odchrząknąłem i przybrałem poważny ton głosu.
- Suzanne Styles, urodzona 10 grudnia o 5:34. Zdjęcie za chwilę wyślę. Ami badają, ale chyba wszystko dobrze. Mam nadzieję. - zacisnąłem pięści, nawet nie wiem czemu. Nie mogłem jej stracić.
- Możemy przyjechać do szpitala?
- Nie wiem. - parsknąłem. - Chyba tak. Nie gadałem z lekarzem, zajmował się małą a teraz Ami, nie chcę się wtrącać.
- W tej sytuacji jesteś osobą z dalszego planu, biedny Styles. - Zayn zaczął się ze mnie śmiać. - Szykujemy się i przyjeżdżamy. Tylko tam nie zemdlej.
Automatycznie wybrałem potem numer Gemmy.
- Czy ciebie do reszty pojebało? - usłyszałem jej wnerwiony głos i zacząłem się śmiać. - Jesteś nienormalny, i przysięgam, że jeśli dzwonisz z głupotą to już nie żyjesz i lepiej mi się na oczy nie pokazuj, dzwoni o 5 rano i jeszcze się śmieje, no ja po prostu...
- Jesteś ciocią. - przerwałem jej.
Chyba zaczęła się krztusić.
- Co?
- Amelie urodziła. - duma za chwilę mnie rozsadzi.
- Ale termin miała chyba za... miesiąc? Wszystko dobrze?
- Chyba tak.
- Jak zwykle nic nie wiesz. - mruknęła, ale zaraz potem zaczęła wariować.
- Mogę przyjechać po pracy? Z Amelie wszystko dobrze? Jak jej daliście na imię? O mamo!
- Lekarz idzie, muszę kończyć. - powiedziałem na widok mężczyzny i pielęgniarek wychodzących z sali, i nieźle się przestraszyłem na widok jego grobowej miny. Rozłączyłem się ignorując jej protesty.
Spojrzałem się na niego.
- Wszystko bardzo dobrze. - powiedział a ja odetchnąłem z ulgą. - Może pan już do nich wejść. Tylko proszę dać odpoczywać pani Evans, jest wykończona.
Pokiwałem głową i wszedłem na salę. Cały zamęt, bałagan, ręczniki i różne przedmioty zniknęły. Teraz okna zostały odsłonięte, światło zgaszone, było cicho, a jeszcze kilka minut temu był taki hałas.
Amelie leżała na łóżku i trzymała Sue. Widać, że była zmęczona. Oczy jej się przymykały, a ruchy były powolne.
Uśmiechnęła się do mnie. Podbiegłem do niej nie chcąc tracić ani sekundy i wpiłem się w jej usta.
Kocham ją. Ja ją tak cholernie kocham...
Starła łzę z mojego policzka.
- Musisz odpoczywać. - wyszeptałem zakładając jej włosy za ucho.
Chwilę później siedziałem na krześle obok łóżka trzymając znowu w rękach małą osóbkę zawiniętą w gruby, puszysty kocyk. Chciałem spojrzeć jeszcze raz na jej śliczne oczka, ale były zamknięte. Spała. Oddychała szybko, ale jednocześnie tak spokojnie. Amelie też już zasnęła. Chwyciłem jej rękę i pocałowałem gładką skórę.
Zasłużyłem na to całe szczęście?
__________________________________________________
KNUŁAM OD POCZĄTKU 2 CZĘŚCI JAK ZROBIĆ, ŻEBY TEN ROZDZIAŁ PRZYPADŁ W ŚWIĘTA, ŻE NIBY TAKA KOCHANA JESTEM I MAM DLA WAS PREZENT XD
Powinnam go raczej wstawić w wigilię, ale jutro totalnie nie mam czasu na komputer (rodzinka, zakupy, rodzinka, i tak dalej) a dzisiaj jeszcze chwilę znalazłam.
Ten rozdział jest dla mnie taki szczególny, jak go pisałam to ciągle coś zmieniałam żeby wyszedł dobrze hahah
Mam nadzieję, że się Wam podoba.

Limitu komentarzy nie ma, ale z okazji świąt może każdy zrobiłby mi niespodziankę i skomentował :D ? Zdam się na Wasze dobre serce :D

Następny rozdział na pewno nie pojawi się w święta, bo chcę po prostu spędzić ten czas z rodziną i kotem xd

To jak? Do zobaczenia po świętach! <3

Jeszcze raz wesołych! xx




niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 22

 Będę prawdziwym, kochającym ojcem. Będę rozpieszczał ją do nieprzytomności, w tyłku mam wszystko inne, ona ma być szczęśliwa, musi mieć wszystko, musi wiedzieć, że ja zawsze przy niej będę...
Westchnąłem bezmyślnie gapiąc się w telewizor.
Czułem się tak okropnie... tak samotnie, mimo, że słyszałem dobiegające z góry śmiechy Amelie i jej matki.
Zawsze wiedziałem, że moi rodzice są specyficzni... cholera, wiedziałem że nie jestem dla nich najważniejszy... przynajmniej dla ojca. Wierzyłem w matczyną, cholerną miłość. I to zawsze było z tyłu głowy, że mam ich, mimo ich chłodu zawsze zrobią dla mnie bardzo dużo...
Ale wszystko runęło. Nawet nie wiem dlaczego, bo przecież i tak nie darzyłem ich szczególną miłością. Czułem się taki niekochany, taki samotny, jak jakiś dzieciak.
Gdyby nie Amelie...
Gdyby nie dziecko, na prawdę nie wiem co bym zrobił...
Kątem oka zauważyłem, że Ami stanęła w progu badając moją reakcję. Powiedziałem jej, żeby zostawiła mnie samego, ale chyba tak na prawdę cholernie jej potrzebowałem, bo od razu poczułem się lepiej. Odrobinę. Ciemnobrązowe oczy uważnie obserwowały. Wesołe ogniki zniknęły, gdy tylko napotkała mój wzrok. Wyglądała tak cholernie pięknie... Bez codziennego makijażu, w niedbale spiętych, czarnych włosach, w o wiele za dużym, szarym swetrze, który obwijała wokół zaokrąglonego brzucha... Nawet jej lekko spuchnięte nogi opięte czarnym materiałem spodni, i przygarbiona postawa wyglądały uroczo.
Usiadła bez słowa obok i otarła opuszkami palców mój policzek. Dopiero wtedy zorientowałem się, że z oczu nadal lecą niechciane łzy...
- Naprawdę nie mam pojęcia jak ci pomóc, Harry... - odparła smutno przejeżdżając palcami po mojej dolnej wardze.
- Bądź... - wychrypiałem. Ciężko było poznać mój głos.
- Kocham cię. - powiedziała delikatnie.
- Ja ciebie też. - powiedziałem przytulając się do niej. Moje ręce powędrowały na jej brzuch. Wyczułem delikatne ruchy, i od razu było mi lepiej.
- Córeczko? - usłyszałem niepewny głos matki Ami.
- Tak?
- Chciałabym z wami porozmawiać...
Usiadła na fotelu. Bawiło mnie to, że bała się na mnie spojrzeć. Amelie odsunęła się ode mnie i usiadła obok.
- Tyle czasu już z wami mieszkam... a teraz jeszcze będziecie mieli dziecko... więc stwierdziłam, że dobrze by było, żebym się wyniosła.
- Dokąd? - spytała Amelie z góry wiedząc, że jej matka nie ma się gdzie podziać.
- Jeszcze tego nie wiem, ale...
- Daj spokój mamo.
- Jeśli o mnie chodzi, może pani tu mieszkać ile chce. - powiedziałem, żeby nie było że mam coś przeciwko. Spojrzała na mnie z dziwnym ciepłem, jakby sympatią.
- Ale dziecko...
- Ten dom jest wystarczająco duży, żebyśmy pomieścili tu stado słoni. - zaśmiała się Amelie a ja się uśmiechnąłem. Planowałem zbudować jeszcze większy, ale właściciel mojego poprzedniego apartamentu mnie wywalił. Po co był mi taki duży dom? Nie wiem... Chore ambicje i chęć zaimponowania...


,,Jadę z mamą. Możesz dojechać później, spokojnie xx"
Nie, kurwa mać, muszę na tym być. Jebana konferencja, jebane korki które już straszyły za oknem.
,,Będę."
Odpisałem szybko i poprawiłem się na fotelu stukając nerwowo długopisem.
Cholera jasna! Miałem ochotę wołać o pomstę do nieba za to, że jakiś mądrala popisywał się swoją wiedzą ze statystyki. Każdy idiota to wie. A tak się składa, że ja akurat mam narzeczoną w ciąży, która rano zemdlała, i nie jest mi do śmiechu.
Myślałem że wypluję wnętrzności jak zobaczyłem bladą Ami osuwającą się na łóżko.
A potem odzyskała przytomność, wszystko było dobrze, i siłą wypchnęła mnie na to szkolenie. Ale i tak umówiłem ją do lekarza, i prawie ze złości mnie zabiła. Czułem, że coś wisi w powietrzu. I nie wybaczyłbym sobie, gdyby dziecku się coś stało. Mimo, że totalnie nie byłoby w tym mojej winy. Chociaż... może dałem wadliwe geny? Boże, znowu się zaczyna. Od jakiegoś czasu ciągle się zamęczam, że z mojej strony coś zawali... że coś będzie nie tak. 
- Więc to wszystko, co chcieliśmy państwu przekazać. Dziękuję za spotkanie. - prowadzący powiedział spokojnie, a ja wystrzeliłem szybko do wyjścia  zanim zebrał się przed drzwiami tłum.
Wyszedłem przed budynek, i załamałem się na widok gigantycznego sznura samochodów. 
O ile wiem, to nie jest daleko. Zdecydowałem się na pójście na pieszo.... tylko czy trafię bez nawigacji?


Amelie's pov.
- Przep...przepraszam! - do gabinetu wpadł zdyszany Harry. - Ja się chyba starzeję...
Jego oddech był nierówny, twarz zarumieniona, włosy rozwiane w nieładzie.
- Nie powinieneś biegać po tej chorobie... - powiedziałam cicho chwytając jego wyciągniętą rękę. A lekarz mówił, żeby nie biegał, zwłaszcza na zimnie, żeby uważał... ale to przecież jeden wielki, uparty osioł.
- Coś... coś poważnego? - próbował złapać oddech.
- To mogłoby być niepokojące. - zaczął spokojnie a Harry zbladł. - Sprawdziłem wszystko. Dziecko w porządku, wyniki pana partnerki też... Myślę, że to po prostu chwilowe niedomaganie organizmu. Musi teraz przetrzymać wiele zmian, i takie rzeczy się zdarzają. Na wszelki wypadek, gdyby cokolwiek się działo, proszę dzwonić. Umówię państwa na wizytę za tydzień. I zapiszemy dodatkowe witaminy. Powinno być w porządku, to tylko niepotrzebny stres. - uśmiechnął się ciepło.
Harry odetchnął i opadł na krzesło.
- Aha, zapomniałbym. Muszę uzupełnić kartoteki, i wpisać nazwisko dziecka. Jeśli państwo nie są małżeństwem...
- Moje. Moje nazwisko. Styles. - powiedział Harry bez wahania. Zaśmiałam się cicho. Nie miałam nic przeciwko, ale on był już tego pewny, zupełnie bez konsultacji ze mną, i w pewnym sensie to było nawet urocze.

- Myślałem, że mi serce wyskoczy. - użalał się nad sobą Harry siadając obok na kanapie.
- Starość nie radość. - pokręcił głową Louis klepiąc go po plecach.
- Ja ci dam, staruchu jeden! - zaśmiał się.
- Ami. - podszedł do mnie Lou i uważnie mi się przyjrzał. - Jesteś strasznie blada.
Zmarszczyłam brwi.
- Gdzie?! - Harry się poderwał i go odepchnął. - Matko boska, dobrze się czujesz? Kochanie, słyszysz mnie!?
- Harry nic mi nie jest. - zaśmiałam się. - On cię nabiera.
Louis tarzał się już ze śmiechu, a Eleanor bezskutecznie próbowała go uspokoić.
- Dave, współczuję ci takiego ojca. - odparł Harry i usiadł koło mnie naburmuszony, ale i tak widziałam, że się uśmiecha.
Chłopiec niewiele sobie z tego robiąc rysował coś zawzięcie.
- A właśnie! Planujecie coś z waszym ślubem? - spytała El z podekscytowaniem.
- Zupełnie nic. - parsknęłam. - Jeszcze czas... właściwie nawet nie wiadomo kiedy będzie... czy będzie.
- Czy ja o czymś nie wiem? - podniósł się Harry.
- Sprawdzałam czy mnie słuchasz. - uśmiechnęłam się.
- Jasne, czyli dzisiaj jest dzień robienia ze mnie głupka?
- Skąd taki pomysł? - zrobiłam niewinną minę.
Pokręcił głową, zacisnął usta udając obrażonego i wbił we mnie dziwne spojrzenie. Ale i tak widziałam, że jest szczęśliwy i nic tego nie zepsuje - zdradziły go dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach przy nawet najdrobniejszym uśmiechu.
______________________________
Przepraszam za "lekkie" opóźnienie ale mam taki zamęt WSZĘDZIE że nie ogarniam życia xd
Dziękuję, że jesteście <3
+ dziękuję @hazzproof za takie miłe słowa na twitterze <3
No i dodatkowo:
Nie wiem, czy do świąt będzie kolejny rozdział, więc przy okazji
                                                                     wesołych świąt
i żebyście dostały follow od idola i co tam jeszcze chcecie :D
Postaram się na święta przygotować jakąś niespodziankę dla Was (i nie zgadujcie, że to następny rozdział bo wy tego nie wiecie, jasne? xd Tak na serio, jeszcze nie wiem co to będzie :D ) bo jesteście bardzo, bardzo kochani! <3
 XX

min. 12 komentarzy - następny rozdział






 





niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 21

Przesuwałem palcami po miękkiej skórze brzucha Ami. Gdy rozłożyłem na nim całą dłoń, poczułem delikatne uderzanie, i w tamtym momencie się rozpłynąłem. Pochyliłem się nad nią i ustami muskałem napiętą skórę w miejscach, gdzie pojawiały się małe wybrzuszenia. To dziecko już nie dawało Amelie spokoju swoją ruchliwością, i na prawdę boję się, co będzie w przyszłości.
- Pożegnaj się z tatusiem kochanie. - powiedziałem cicho obserwując jak zafascynowany, jak Ami dotyka swojego brzucha, a po chwili w tych samych miejscach pojawiają się malutkie zarysy rączek. - Muszę jechać do pracy. - powiedziałem już głośniej, bo zwracałem się też do mojej księżniczki.
Chciałem po prostu musnąć jej usta, narzucić na ramiona płaszcz i dołączyć do codziennego wyścigu szczurów, ale czy można mnie winić, że gdy tylko dotknąłem jej ust zapragnąłem więcej?
- Nie chcę was zostawiać. - mruknąłem niezadowolony, jeszcze raz ją przytuliłem i sięgnąłem po kluczyki od auta. W końcu muszę to jakoś przecierpieć.

Nawet poranny korek, w którym codziennie tracę 3 godziny życia nie strącił uśmiechu z mojej twarzy. Cholera, zwariowałem.

- Dzień dobry,  panie Styles. - usłyszałem przywitanie portiera, który zawsze cholernie mnie wkurzał. Opowiedziałem mu z uśmiechem, a on wywrócił oczami, myśląc że znowu zrobiłem to sarkastycznie.
Sekretarka niezbyt dyskretnie odpięła kilka guzików bluzki i wypięła się gdy podszedłem do recepcji.
- Co na dziś mamy? - spytałem przybierając twarz profesjonalizmu, mimo że w środku we mnie wszystko tańczyło.
- Pan Martin ma umówioną wizytę. Nagrania normalnie, tylko mamy pytanie, czy Ame... to znaczy pani Evans wróci do pracy, czy została zwolniona... bo nikt się nie orientuje.
- Amelie nie została zwolniona, ale na razie nie wróci do pracy. Na jej miejsce nie zatrudniamy nikogo. Pan Tomlinson o ile się nie mylę wrócił do pracy, dadzą sobie radę z Andy'm. Coś jeszcze?
- Tak... dawno pana nie było... - mówiąc to pochyliła się gdzieś i wyciągnęła stertę kopert i faktur. - Więc trochę się nazbierało. Są zaadresowane na pana, więc pan Malik nie chciał naginać procedur.
Z przerażeniem spojrzałem się na tonę papieru. Westchnąłem.
- No dobrze, trzeba się z tym uporać... poproszę kawę... - jak ja nienawidzę papierkowej roboty...
Powlokłem się wraz z moim "partnerem" na dziś do gabinetu. Za jakie grzechy tyle tego?
- No stary, myślałem że się tam w swoim domu zarosłeś. - parsknął Zayn na mój widok. On też miał przed sobą stertę dokumentów. Skąd się tyle tego bierze?
- Zamknij się. - zaśmiałem się z jego wymęczonej miny. - Nadrobię to.
- Tak wszystko sumując, jeśli chciałbyś to nadrobić, to ja mogę przez rok do pracy nie przychodzić.
- Pogadamy jak Keira będzie w ciąży.
- O ile będzie... - westchnął i pogłębił się w papierach, jakby uciekając przed pytaniami.
Więc nie pytałem, ale to było bardzo dziwne.
Podszedłem do swojego biurka i od razu wyjąłem z torby najważniejszy przedmiot, stawiając go w widocznym miejscu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Zayn przygląda mi się z zabawną miną.
- Czy ciebie do reszty coś walnęło? - zaczął się śmiać.
- Taa, bardzo możliwe. - wyszczerzyłem się.
Wpatrywał się w zdjęcie USG mojego dziecka, i nie mam pojęcia czemu, ale byłem cholernie z tego dumny.
- Piękna jest, nie? - uśmiechnąłem się zdejmując marynarkę i rozpinając trochę koszulę.
- Czyli dziewczynka? - spytał, na co kiwnąłem głową. - Zobaczymy, czy udało ci się zmajstrować coś ładnego jak się urodzi. - zaśmiał się.


Wypuściłem ze świstem powietrze odkładając kolejny dokument.
Zayn wyszedł, i na domiar złego przyszedł mój ojciec, który teraz niespokojnym krokiem przemierzał gabinet.
- Uważaj, w twoim wieku częste są już choroby kości, może usiądziesz? - mruknąłem, bo coraz bardziej mnie to wkurwiało.
- Zamknij się gówniarzu. - zmarszczyłem brwi słysząc jego ostre słowa.
- O co ci chodzi? - parsknąłem składając podpis na fakturze.
- Chodź tu. - powiedział oschle.
Wstałem i podszedłem do niego.
Zamachnął się i zanim zdążyłem zareagować poczułem cholerny ból w kroczu.
- Czy ciebie do reszty popieprzyło? - syknąłem pochylając się, żeby zmniejszyć nieprzyjemne uczucie.
- Kto ci kazał robić dzieciaka?
Przepraszam, co?
- Totalnie nie wiem o co ci chodzi, ale jesteś chory. - skrzywiłem się gdy kolejna fala bólu rozeszła się w tym strategicznym miejscu.
- Masz zajmować się firmą! Już wolałem to jak miałeś co noc inną, przymykałem na to oko, ale teraz? Może jeszcze weźmiesz z nią ślub, i będziesz miał więcej dzieci?
- Oczywiście że wezmę ślub. Dzieci na razie nie planuję. To jest moje, pieprzone życie, a firma nie powinna być na pierwszym miejscu. - mruknąłem.
- Miałeś być bezpłodny. - warknął.
Co?
- O czym ty mówisz? - spytałem, czując że żyłem w większym gównie niż mi się wydawało.
- Byłeś chory. Dawaliśmy ci leki żeby to zwalczyć, ale...
- Nie kończ! - przerwałem. - Wyjdź.
Spojrzał na mnie i zmrużył oczy.
- Nie chcę cię kurwa widzieć.
Wyszedł zostawiając mnie z burzą w głowie.

- Panie Styles, mogę na chwilę? - sekretarka uchyliła drzwi.
- Taa. - mruknąłem. Wszystko we mnie buzowało.
- Mam panu coś do powiedzenia. - zaczęła i podążyła w moją stronę. Zamiast usiąść na przeciwko biurka podeszła blisko mnie i usiadła na blacie przede mną. Odsunąłem się odruchowo.
- Jesteś cholernie przystojny i seksowny.
O nie.
Odchrząknąłem i wstałem. Z dwojga złego wolałem nie patrzeć na nią z dołu.
- I na twój widok.. - zaczęła powoli i zakładając włosy za ucho podeszła do mnie przyciskając mnie do siebie. - Marzę tylko o...
- Nie. - odtrąciłem jej rękę gdy poczułem ją na moim kroczu. - Nie.
- Zastanów się. - oblizała wymownie usta.
- Niech pani natychmiast wyjdzie z mojego gabinetu.
Ile jeszcze dzisiaj?

Amelie's pov.
 - No a może tak? - spytała Eleanor z szerokim uśmiechem na ustach, pokazując kolejny sposób upięcia firanek w pokoju dziecka.
- Poprzednio mi się bardziej podobało. - oceniłam, a Keira mi przytaknęła.
- Mama! - Dave nie dawał o sobie zapomnieć siedząc w wózku i z zawzięciem atakując zabawkę.
- Tak tak kochanie.- mruknęła El skupiona na zawiązywaniu białej kokardki na firance.
Wyprasowałam już chyba tonę śpioszków, koszulek, pieluch, a tego nadal nie ubywało. Harry'ego chyba trochę poniosło.
- Tak ślicznie wyglądasz z brzuchem... - Keira nagle się rozkleiła a my z El wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Jak wieloryb. - zaśmiałam się.
- Jestem! - usłyszałam krzyk Harry'ego z dołu.
Po chwili stanął w drzwiach pokoju.
Posłałam mu uśmiech, ale ku mojemu zaskoczeniu go nie odwzajemnił.
- Coś się stało? - spytałam zaniepokojona. Nawet Dave przestał gaworzyć. Coś wisiało w powietrzu.
Machnął ręką.
Przywitał się z dziewczynami i wyszedł.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo i wyszłam za nim.
Był w sypialni. Rzucił niedbale płaszcz na łóżko.
- No mów co jest. - zamknęłam za sobą drzwi.
Podeszłam do niego i ujęłam jego twarz w dłonie tak, by na mnie spojrzał. Widziałam to w jego spojrzeniu. Smutek... którego nigdy u niego nie widziałam.
- Był u mnie ojciec. - zaczął powoli. Odsunęłam jego roztrzęsione dłonie nieudolnie próbujące rozpiąć koszulę.
Muskałam jego tors odpinając kolejne guziki.
- Ma mi za złe, że będę miał dziecko. A potem dobił mnie tekstem, że byłem kiedyś chory, i oni leczyli mnie tak, żeby choroba wywołała skutki uboczne, żebym był bezpłodny.
Moje palce zatrzymały się na ostatnim guziku. Spojrzałam mu w oczy. Były niebezpiecznie błyszczące, zranione.
- Myślałem, że oni chociaż trochę mnie kochali. Że gdzieś tam była ta jebana miłość, ale... - pokręcił głową. Poczułam jego łzy gdy schował twarz w zagłębieniu między moją głową a ramieniem.
Płakał.
Harry płakał.
____________________________________
Powiem Wam, że macie niezwykłą moc! xd
Wchodzę sobie dzisiaj wieczorem na bloga, patrzę: 10 KOMENTARZU, ŁO MATULU, JUŻ?!
No i co? I biorę się zapisanie. I od zera napisałam w godzinę rozdział.
To jest mistrzostwo, mówcie co chcecie xd
Dziękuję, że komentujecie, że się dzielicie tymi emocjami, jesteście mega kochani!

min. 11 komentarzy = następny rozdział





wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 20

- Gratulacje... - matka wydawała się zażenowana całą sytuacją. - A... ślub... będzie?
Westchnąłem i utkwiłem spojrzenie w suficie. Zawsze, zawsze się do czegoś przyczepią. W innych pieprzonych rodzinach, matki rzucają się córkom na szyję i ryczą, a ojcowie klepią w plecy i się jebanie cieszą, ale tego nie okazują, a tu? Matka Amelie traktuje mnie cieplej niż moja własna, mimo, że nadal jest w stosunku do mnie ostrożna.
- Ślub, kochana mamo... - zacisnąłem zęby. - Będzie, i o to niech cię głowa nie boli. Nie planujemy. Będziemy mieli dziecko i na nim teraz się skupiamy.
- Bardzo się cieszę... - powiedziała cicho i spojrzała się na Amelie. - Um... chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka. - uśmiechnąłem się.
- Wybraliście imię? - na jej twarzy również pojawił się cień uśmiechu.
Imię!
Ani razu jeszcze nad tym nie myślałem.
Tragedia, a nie ojciec.
- Jeszcze nie. - w głosie Ami wyczułem trochę więcej pewności.
- Pamiętam, jak byłeś mały zawsze mówiłeś, że chcesz nazwać córeczkę Alice. - zaśmiała się mama.
- Teraz na pewno jej tak nie nazwiemy, bo totalnie mi się to imię nie podoba. - wymieniłem z Amelie spojrzenie typu "Mamy to już za sobą!".
- A macie jakieś propozycje imion? - chyba jednak coś moją matkę zainteresowało.
- Będziemy myśleć. Mama Amelie ma kilka propozycji, usiądziemy i pogadamy. - powiedziałem, a po chwili dotarło do mnie co zrobiłem.
Moje kochanie spojrzało na mnie zdziwione.
- Mówiłaś, że twoja mama mieszka daleko... - zaczęła niepewnie zwracać się do Ami.
- Mieszka. Mieszkała... ale chwilowo mieszka u Ha...
- U NAS. - przerwałem jej.
- Mogłabym ją poznać? - spytała cicho.
Brawo, Styles, brawo. Jeszcze tego brakuje, żeby nasze matki się spotkały.
- Jasne... - Ami powiedziała cicho.
- My się już chyba będziemy zbierać. - odchrząknąłem czując, że znów robi się niebezpiecznie. - Muszę jeszcze zajrzeć do wytwórni.
- No dobrze... - odezwał się milczący do tej pory ojciec.
Po "wylewnych" pożegnaniach opuściłem ten pieprzony dom, i odetchnąłem z ulgi dopiero w samochodzie.
- To jakie imię wybieramy? - zaśmiałem się kładąc rękę na udzie Ami.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Daj spokój, małe dziewczynki zazwyczaj marzą o tym i planują ślub, dzieci i te gówna od dawna. - prychnąłem.
- Uwierz mi, że byłam inną "małą dziewczynką". - widząc moje wahanie dodała - Matt i te sprawy.
Ścisnąłem mocniej kierownicę. Nieważne, że gość totalnie zniknął z naszego życia, że właściwie gówno wiem o tej sprawie - on ją skrzywdził do cholery!
- A masz jakieś propozycje? - spytałem uciekając od tego tematu.
- Nie wiem... Suzanne albo... Bella, nie wiem, jestem kiepska w wymyślaniu imion. - zaśmiała się.
- Suzanne Styles... - powiedziałem powtarzając jeszcze to samo w myślach. I coraz bardziej mi się to podobało.
- A kto powiedział że będzie nazywała się Styles? - wiedziałem, że tylko się ze mną droczy, ale mimo to podjąłem wyzwanie.
- Ponieważ kochanie jestem ojcem, a dziecko przejmuje nazwisko ojca.
- Lub matki, jeśli będzie taka potrzeba.
- Ale nie ma takiej potrzeby! - uśmiechnąłem się. - Styles brzmi lepiej, ładniej. A Evans? Suzanne Evans? Nie. - prychnąłem.
- Uważaj sobie! - uderzyła mnie w ramię.
- Ja też cię bardzo kocham.


- Harry, zamówimy w internecie, nie chce mi się łazić po sklepach. - marudziła Amelie gdy tylko podjechałem pod gigantyczny sklep z wszystkim dla dzieci.
- Nie odbierzesz mi tej przyjemności, kochanie.
- Ale to ja tu jestem w ciąży, i to mnie bolą cholernie nogi i kręgosłup! - zaczęła się śmiać i mnie gonić, a ja specjalnie przyspieszyłem kroku.
- Tak się traktuje kobiety w ciąży?! - drugi raz uderzyła mnie w ramię gdy mnie dogoniła.
- Ta "kobieta w ciąży" chciała wczoraj iść na jogging, więc nie wciskaj mi tu kitów. - uśmiechnąłem się i pochyliłem się żeby ją pocałować, a potem wziąłem koszyk i wkroczyliśmy do sklepu.
- Dobrze, ale jesteś mi winien masaż pleców. - powiedziała zwycięskim tonem.
- Masaż wszystkiego, jeśli tylko chcesz kochanie. - wymruczałem jej do ucha a potem z satysfakcją obserwowałem, jak przez jej ciało przebiegają dreszcze.


- Zlituj się nade mną! - jęknęła gdy podszedłem do kolejnych wieszaków z małymi śpioszkami.
- Ale z ciebie matka... - prychnąłem żartobliwie.
- Jesteśmy tu już 2 godziny. - podkreśliła.
- Wiem, ale Ami... to mnie przeraża, dlatego teraz kupię tą tonę ubranek, a potem osobiście ułożę je na półkach, bo po prostu nie potrafię sobie poradzić z tą świadomością. - zaśmiałem się ze swojej bezradności.
- Nie myśl o tym... łóżeczko mamy? - spytała kładąc mi na plecach rękę, i to tak dziwnie mnie uspokoiło.
- Oczywiście. Jeśli nasz dom nie wybuchł, to ci debile powinni już je złożyć.
- Patrz! - podbiegłem do przedmiotu, który przykuł moją uwagę. - Śpioszki z imieniem "Suzanne"!
Zaczęła się ze mnie śmiać.
Teraz to ona mnie pocałowała i wzięła ubranko do koszyka.
- Czyli oficjalnie? Suzanne?
- Myślę, że tak. - uśmiechnęła się przeglądając rzeczy na sklepowych półkach.
- Martwisz się czymś? - spytałem widząc, że wzdycha.
- Boję się. - zaśmiała się nerwowo. - Wszystkiego.
- Damy radę. - powtórzyłem jej słowa.
I w tym momencie zauważyłem małe, różowe śpioszki z koronką i napisem "Daddy's little proncess"
Wpadłem po uszy, gdy z zapałem wkładałem je do koszyka. Tak. Jedno jest pewne, to dziecko nie odpędzi się od tatusia.
______________________________________

Min. 10 komentarzy = następny rozdział






wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 19

- Przepraszam. - szepnąłem do jej do ucha. Obróciła się w moją stronę. Usiadłem obok niej na łóżku i dałem nędzną różę. Wszystkie kwiaciarnie już o tej porze zamknięte, totalny bezsens.
Uśmiechnęła się lekko i ku mojemu zdziwieniu wtuliła się we mnie mocno. Tak szybko jej przeszło? Myślałem, że wyląduję na kanapie w salonie...
- Ja... - zaczęła ale wyraźnie się zawahała.
Przeciągnąłem ją na swoje kolana. Teraz miałem wygodny dostęp do jej szyi.
- Ja ... tak sobie  myślałam... żeby t-to dziecko... zostawić, i...
Chwila, co?
O mój Boże tak, właśnie tak!
Nie wiedziałem co w tamtej chwili ze sobą zrobić. Przytuliłem ją do siebie mocniej.
- Przepraszam, że myślałam tylko o sobie... 
- Nie przepraszaj, miałaś prawo żeby to zrobić...
O cholera! Przytuliłem ją tak mocno, jak tylko się dało.

I znowu ta cholerna bezsenność. Nocna, głęboka cisza sprzyjała niechcianym myślom, że ja jednak nie dam rady jako ojciec. Jestem tragiczny w zasadzie we wszystkim. Okazywanie uczuć, jakakolwiek czułość, to wszystko tak cholernie trudno mi przychodzi...
A jeśli będę musiał wyjechać, albo... sam nie wiem...
Tak bardzo chciałem tego dziecka, a w chwili gdy okazało się, że jednak będę mógł je wychować naszło mnie tyle cholernych obaw i strachu...
Tak jak niedawno wsłuchiwałem się w oddech Amelie. Jej poduszka była odrzucona gdzieś poza łóżko - mój tors widocznie był wygodniejszy.
Musimy sobie poradzić. Zwyciężyliśmy raka, daliśmy radę z moim trudnym charakterem, wytrzymała ze mną, to nie może być dla nas coś trudnego... jedynie przerażającego...
A jeśli Amelie będzie miała depresję poporodową? Albo nastąpią jakieś powikłania i stracę jedno z nich? A może oboje tego nie przeżyją?
Ratunku...
Przecież lekarz mówił, że z dzieckiem wszystko dobrze, a Ami nie przechodzi ciąży tak ciężko jak wszyscy się tego spodziewali. Musi być dobrze.
Cholera, ale przecież my nie mamy żadnych rzeczy dla dziecka...
Ani pokoju, za jakiś czas chyba zamiast papierkowej roboty zarobię się trochę inaczej.


- Harry? Zayn? - Amelie stanęła w progu. - Louis? - powiedziała z jeszcze większym zaskoczeniem. - Co wy...
Zdezorientowanie ustąpiło uśmiechowi gdy uważnie się nam przyjrzała. Najlepiej wyglądał Zayn. Na co dzień ułożone żelem włosy były w nieładzie, związane jakąś szmatą, wykrojony garniturek zastąpiły podarte dżinsy i rozciągnięta koszulka Rolling Stones ( którą chyba wyciągnął z wora z ciuchami z college'u). W rękach trzymał puszki z farbą, a na szyi zawiesiłem mu idealnie pasujące, białe zasłonki w jakieś duperele; chyba motylki.
- Bierzemy ten pokój obok sypialni czy obok biura? - zaśmiałem się całując ją w policzek.
- J-a...
- Ten obok sypialni jest od południa, będzie więcej słońca. - zasugerowała jej matka.
Kiwnąłem głową w stronę chłopaków i zaczęliśmy się wspinać na górę, obładowani farbami, kartonami i innym cholerstwem.
- Jestem na to za stary. - jęknął Louis opuszczając z hukiem puszki z farbą na podłogę.
- Stary, może jeszcze panele zmienisz? - zaśmiał się Zayn.
- Nie ma czasu! - uśmiechnąłem się szeroko ignorując fakt, że się ze mnie nabijają.
- Nie ma czasu. - zaczął naśladować mnie Louis. - Dziecko urodzi się za 4 miesiące, nie ma czasu.
- Różowa?! - krzyknął Zayn gdy otworzył puszkę.
- To jest "pastelowy róż z domieszką malinowego", debilu! - zaśmiałem się cytując Eleanor.
- A nie mogłeś jakiś niebieski? Zielony? Szary? Coś męskiego! Znając moje zdolności, będę cały upieprzony farbą, Keira mi nie daruje do końca życia jak wrócę do domu!
- Współczuję twojej córce w przyszłości, kochanie. - odparł Louis robiąc żartobliwą minę.
- Powiedział facet, który kupił synowi różowe śpiochy. - odciął się Zayn.
- To była pomyłka, spróbuj rozróżniać kolory jak rodzi ci się dziecko! - Louis zaczął się śmiać.
- Debile. - parsknąłem.

 - Nie stresuj się tak! - zaśmiałem się robiąc dobrą minę do złej gry. - Bardziej bałbym się tego, że Zayn i Louis zdemolują nam dom.
- Albo twoja matka zdemoluje mnie, i już nie będę musiała martwić się o dom... - mruknęła Amelie.
- Daj spokój. - położyłem rękę na jej udzie wciąż nie spuszczając wzroku z drogi. Mam teraz zbyt wiele do stracenia. - Właściwie jej chodziło o to, że latka mijają, a ja nie mam dzieci. Myślała, że może już nie dam rady czegoś zmajstrować.
Spojrzała się na mnie krytycznym wzrokiem.
- Nie chodziło jej o to, masz przecież 25 lat... może chciała mnie odstraszyć, albo coś takiego...
- Myślisz, że 25 lat to dla niej młody wiek? Oni brali ślub w wieku 18 lat. Mama była w ciąży jako dziewiętnastolatka, tylko poroniła. Rok później też. I tak co roku, aż nie udało się ze mną. - prychnąłem, jednocześnie wzdrygając się od kwestii poronienia. To może przejść jakoś genetycznie na mnie, a ja mógłbym przenieść to... nie, nie wgłębiajmy się.
- Nie wiedziałam... - powiedziała cicho. - Może teraz spojrzę na to z innej strony...
- Moja matka akurat nie zasługuje na współczucie kochanie. - odparłem.
- Zasługuje... ile ona dzieci straciła, ja bym tego nie przeżyła...
- I nie będziesz musiała przeżywać, koniec tematu.
- Wiesz, że cię kocham? - uśmiechnęła się i pogładziła moją dłoń nadal znajdującą się na jej udzie.
- Wiem, ale możesz mi to mówić bez końca.
W tej samej chwili urok prysł. Wjechałem w tak dobrze znaną bramę, która automatycznie się za nami zamknęła, jakby przypominając że wjechaliśmy do paszczy lwa.
Dylan wybiegł na taras i zaczął nam machać. Nie chciało mi się pieprzyć z parkowaniem do garażu, więc wjechałem na trawnik. Dostałem burę od Amelie, że coś zniszczę, ale nie obchodziło mnie to teraz.
Po chwili stanęliśmy przy drzwiach mojego rodzinnego domu. Mimo, że byliśmy niezapowiedziani, moja matka otworzyła nam w porządnym makijażu, szpilkach i eleganckim stroju. Co tu się dzieje...
Salon idealnie wysprzątany, ojciec w koszuli i spodniach od garnituru. Tak cholernie się cieszę, że się stąd wyrwałem.
- Synu! Jest jakiś powód twojej wizyty? - tata wstał i sztywno uścisnął mi rękę. Potem przeniósł wzrok na Amelie i staromodnie ucałował ją w wierzch dłoni.
- Napijecie się czegoś? Kawa, herbata? Dan przywiózł świetne wino z wycieczki do Włoszech. - zaczęła się lawina propozycji od mojej matki.
- Wino nie. - uśmiechnąłem się ściskając rękę Amelie. - Kawa.
- A ty kochanie? - matka uśmiechnęła się do mojego anioła.
- Ja poproszę herbatę. - starała się chyba zabrzmieć bardzo uprzejmie.
Gdy usiedliśmy przy stole ogarnął mnie lekki stres. Wiedziałem, że Ami raczej nie będzie zdolna im tego powiedzieć... cud, że w ogóle wydusiła kilka słów.
- Opowiadaj, jak w firmie. - ojciec klepnął mnie w plecy.
Ja chętnie to odwlokę, wcale nie chcę wam mówić.
- Co ty masz na twarzy? - przerwała mama i podeszła do mnie z serwetką.
- Farba? - spytała z niedowierzaniem i zaczęła ścierać brud. - Różowa?
Amelie zachichotała cicho. Mądrala jedna.
- Taaa, no bo właśnie... - Boże Święty, ja im tego nie powiem... Gdzie się podział ten prostolinijny Harry, który mówił o seksie jak o skarpetkach?
- Gdzie Dylan? - wydusiłem.
- Na górze. Rzadko do nas schodzi. - wzruszył ramionami tata.
- Więc? - spytała mama a ja znowu miałem trudności z oddychaniem. - Jak firma?
Odetchnąłem.
- Dobrze... - zawahałem się.
- Jakieś kontrakty?
- To znaczy... o to bardziej odpowiada Zayn. Ja przez jakiś czas nie powinienem opuszczać Anglii, więc z mojej strony byłoby ciężko... - odchrząknąłem.
- Masz jakieś problemy w papierach? Pojadę załatwić... - zaoferował się ojciec.
- No... nie, właściwie to powodem jest sprawa, dla której tu przyjechaliśmy.  - teraz albo nigdy, Styles.
- Tak?
- Ja... jestem w... - co ja do cholery jasnej gadam? Poczułem uścisk dłoni Amelie pod stołem. - Amelie jest w ciąży. W piątym miesiącu.
Wypuściłem głośno powietrze, wraz ze wszystkimi moimi obawami.
______________________
JEST JEST JEEST XD
Wyrobiłam się, mam czyste sumienie.
Postaram się dodać następny jak najszybciej, mam nadzieję że max. za tydzień się pojawi.
Jak wiecie, niedługo kończymy 3 część. Znaczy, niedługo, w sensie kilka rozdziałów, ale kiedy ja je napiszę to już wyższa filozofia, ale damy radę xd
Zepnę się z pisaniem, i pewnie do świąt skończymy.
W nagrodę za długą przerwę nie będzie poprzeczki komentarzy, po prostu proszę, żebyście skomentowali.
Za chwilę zabieram się za 20 rozdział, żeby nie było.
xx  













poniedziałek, 24 listopada 2014

Info

"KIEDY ROZDZIAŁ?"
"Dodasz rozdział na Intern 2?"
"Opuściłaś Lollines?"
"Kiedy dodasz rozdział na Intern 2?"
"DLACZEGO SIĘ NIE ODZYWASZ? :("
i uwaga
"Heey I love ur fanfiction "Intern", can I translate it on spaish? there'll be lovely! I'm sorry for mistakes. And oh, do u write this fanfic now? Because  I was visited the blog and an update was a long time ago"

ZDALIŚCIE EGZAMIN, MAM TAK CHOLERNY SPAM W SKRZYNKACH W KAŻDYM MOŻLIWYM MIEJSCU, DZIĘKUJĘ <3 (NO SARKASM) XD
Sprawa wygląda tak, że mam bardzo mało czasu, składa się na to bardzo dużo wydarzeń zgromadzonych w listopadzie i grudniu. Grudzień to już totalna masakra, zbiórki charytatywne, sterczenie w sklepach przez weekendy i zbieranie żywności, łażenie po domach dziecka, koncerty, mamo... wolę o tym nie myśleć.
W listopadzie miałam (i mam do końca miesiąca ;/ ) bardzo dużo wystaw, moja pani od plastyki stwierdziła że jestem cyborgiem i że dam radę namalować 7 obrazów przez tydzień... no cóż...
No i jeszcze trochę jeździłam po Polsce ze specjalnym projektem.
Więc jak widzicie trochę tego dużo ;-;
Tak, Morphine udało mi się zaktualizować, ale na Intern nie starczyło w zeszłym tygodniu czasu. Mam nadzieję że mi wybaczycie. Nadrobimy to po świętach ( DWA TYGODNIE WOLNEGO, JA CHYBA UMRĘ *-*)
Postaram się napisać ten rozdział na ten tydzień. Nie mam pojęcia na kiedy, ale napiszę.
Mam nadzieję że mi wybaczycie.
ZOSTAŃCIE ZE MNĄ :D <3
XX

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 18

- Tak, rozwój płodu jest prawidłowy. - odparł lekarz wpatrując się w ekran. - W tym okresie już wszystkie narządy są rozwinięte, serduszko pracuje prawidłowo...
Pokręcił coś przy monitorze i kontynuował:
- Bardzo dużo się rusza, ale pewnie pani jeszcze tego nie czuje, prawda? - spytał z uśmiechem a Amelie pokręciła głową. - Jeśli występowały mdłości, to teraz powinny się już zmniejszać, bo rozpoczął się drugi trymestr. Mogą tutaj państwo zobaczyć płód. Już wyraźnie widać ciało.
Miało wielki baniak.
Zaśmiałem się sam z siebie.
Cud, po prostu cud...
- Płeć już jest z pewnością określona, ale jeszcze nie wyraźna, więc na razie nie potrafię tego państwu powiedzieć. Tak jak mówiłem, jest pani drobna więc widzę już małe zaokrąglenie.
Amelie się uśmiechnęła. Jej oczy błyszczały, z resztą zupełnie tak jak moje.


- To jedziemy czy nie? - spytałem nerwowo stukając palcami w kierownicę.
- Ty zdecyduj. - odparła Amelie grzebiąc w torebce.
Światło zmieniło się na zielone i ruszyłem ze skrzyżowania.
- Ja nie wiem.
- Ja też nie. - prychnęła Ami.
- Przestań być taka opryskliwa. - warknąłem.
- A ty przestań być obrażony.
- Nie jestem obrażony.
- Nie, po prostu jesteś wściekły i na mnie warczysz! - podniosła głos.
- Takie moje cholerne życie. - mruknąłem. - Jedziemy do nich do cholery jasnej?
- Nie!
- I bardzo dobrze.
Prychnęła i odwróciła głowę do okna.
- Dojdziesz na pieszo? Chcę jechać do firmy, a mam mało w baku. - na prawdę nie wiem, co mnie kierowało że to powiedziałem, bo gdy przetworzyłem to co wyszło z moich ust zrozumiałem, jak chamsko się w tym momencie zachowałem.
Spojrzała się na mnie uważnie.
- Oczywiście, zatrzymaj się.
- Daj spokój, żartowałem, przecież jesteśmy na drugim końcu Londynu. - zacząłem się wycofywać i posłałem jej przepraszające spojrzenie.
- To nic, ja się przejdę.
- Zmarzniesz.
- Przecież masz mało w baku. - syknęła. - Zatrzymaj się.
Westchnąłem i zjechałem z drogi na podjazd.
Wysiadła i trzasnęła drzwiami, a potem szybkim krokiem się oddaliła.
Uderzyłem z nerwów w kierownicę. Zostawiła płaszcz na tylnym siedzeniu. Dodatkowo, mimo moich próśb ubrała obcasy.
Wysiadłem z auta i zawołałem za nią, ale była już za daleko.
Chciałem pobiec, ale...
- Młody człowieku, tu jest zakaz parkowania. - usłyszałem niski głos wąsatego policjanta.
Westchnąłem opierając się o otwarte drzwi samochodowe.
Wszystko, wszystko obraca się przeciwko mnie.


- Cześć. - przywitałem się z Zayn'em gdy tylko przekroczyłem próg gabinetu.
- Wyglądasz jak gówno. - podniósł wzrok znad laptopa.
- Na ciebie zawsze można liczyć.
- Od tego jestem. Co się stało? - zaśmiał się.
- Pokłóciłem się z Ami, dostałem mandat, i moje dziecko idzie do kogoś innego.
- "Moje dziecko"? Stary ja cię nie poznaję.
- Ja siebie też nie poznaję. - parsknąłem. - Może dojrzałem?
- Ty? - w życiu nie widziałem u niego tak szerokiego uśmiechu. - Ty zawsze będziesz dzieciakiem w ciele faceta.
- Wcale że nie! - zaśmiałem się.
Rozległo się pukanie i w drzwiach pojawiła się jakaś blondynka.
- A właśnie. - zaczął Zayn. - To jest nowa sekretarka i nasza asystentka, Amy. Niedługo wyjazdy i wiesz, pomyślałem, że ktoś nam się przyda.
Oczywiście, ja też o tym myślałem, ale planowałem brać pod uwagę kobiety po pięćdziesiątce... nieatrakcyjne...
Cholera, bo jak ja wytłumaczę Amelie że ta dziewczyna jest TYLKO  asystentką?
- No tak. - odchrząknąłem. - Dobrze...
Zayn wytłumaczył jej parę rzeczy i wyszła.
- Słuchaj, widzę jak cię ta kłótnia dręczy. Może czerwone róże, szampan i romantyczny wieczór? - poruszał brwiami
- Ona jest w ciąży, debilu. - mruknąłem.
- No tak. - puknął się w czoło.
- A gdyby tak jakiś wyjazd? - zaproponował.
- A co zrobisz z firmą, wizytami u lekarza, jej matką w domu? Mam za dużo roboty, pełno zaległości. - westchnąłem.
- Chyba o czymś zapomniałeś. Przecież jak dostaliśmy tą firmę, od razu założyliśmy, że ona nigdy nie będzie na pierwszym miejscu. Z resztą dawniej miałeś czas na pieprzenie się z milionami lasek i wyjazdy na Florydę, więc w czym problem? - zaśmiał się.
- W tym, że wtedy mogłem je tam zostawić, mogłem w ostatniej chwili to odwołać, a teraz...
- Porozmawiaj z nią. Powiedz jej to wszystko.
- Przecież to nic nie zmieni. - machnąłem ręką.
- Siedząc cicho na pewno się nie przekonasz.
_______________________________
Przepraszam za tak długą przerwę.
DZIĘKUJĘ 16 KOMENTARZY POD ROZDZIAŁEM 17, JESTEŚCIE WSPANIALI!
Wyjątkowo teraz nie będzie limitu komentarzy, chcę zobaczyć ile osób skomentuje bez "przymusu" :D
Rozdział 19 będzie baardzo długi, dlatego ten nie jest zbyt pokaźny xd
Na Morphine też niedługo pojawi się rozdział 2.


środa, 15 października 2014

Zapraszam na MORPHINE!

Po wielu miesiącach przygotowań nadeszła w końcu ta chwila, kiedy mogę się z Wami podzielić czymś... myślę, że dla Was wesołym :D
Pomijając serię Intern, chciałam pisać coś takiego wiecie... intensywnego, gdzie skupiłabym się na odczuciach.
W Intern stawiam przede wszystkim na fabułę.
Z resztą wiele rzeczy się u mnie zmieniło, i chciałabym zacząć coś nowego.
Tak więc zapraszam na Morphine.

Intern był, jest i będzie pisany, jestem do niego przywiązana :D

Tutaj jest zwiastun do nowego ff. Zrobiłam go sama (applause!) namęczyłam się w cholerę, ale jest, lepszy, RUCHOMY  xd

Fanfiction znajdziecie pod tym adresem: http://morphine-harry-styles.blogspot.com/

 


sobota, 11 października 2014

Rozdział 17

A little tiny scene xd No ale no: Rozdział zawiera sceny erotyczne, czytasz na własną odpowiedzialność.

Uśmiechnął się i mrucząc cicho całował moje wrażliwe miejsce za uchem. Zawisł nade mną tak, że spokojnie mogłam podziwiać jego piękne ciało, naprężające się mięśnie i bawić się jego wisiorkiem, który zawsze nosił. Temperatura w sypialni podniosła się znacznie, wszędzie w powietrzu zawieszona była gorąca, namiętna atmosfera. Głód w jego spojrzeniu świadczył o tym, że nie tylko ja tego tak bardzo pragnęłam.
- Marzę, by zerwać z ciebie te ubrania i... - wymruczał i delikatnie dotknął wargami moich ust.
- Teraz masz szansę to zrobić. Pozwalam ci dzisiaj na wszystko. - mój głos też był już bardzo zmieniony od pożądania i podniecenia.
Jęknął gdy przejechałam ręką po jego podbrzuszu.
- Pragnę cię tak mocno, że nawet nie masz pojęcia.
Znowu złożył na moich ustach pocałunek, ale tym razem mocniejszy i bardziej zaborczy.
Dotykał mnie delikatnie, pieścił czule jednocześnie drażniąc mnie, bo chciałam więcej, intensywniej.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze gdy wsunął palce pod satynowy materiał stanika. Cały czas patrzył mi się w oczy. Jego wzrok był gorący.
- Mogę zrobić wszystko? - spytał podkreślając ostatnie słowo.
Pokiwałam głową i od razu po tym poczułam jego palce w sobie, gwałtownie rozprowadzające ciepło po moim ciele.
- Podoba ci się? - przygryzł moją wargę i przyspieszając ruchy dołączył kolejny palec.
Głośny jęk wydarł się z moich ust.
Zaśmiał się cicho.
- Mam przestać?
Pokręciłam głową i pociągnęłam go za włosy do pocałunku.
- Spójrz na mnie.
Dopiero teraz zorientowałam się że zacisnęłam oczy. Mój oddech przyspieszył.
Ujęłam w dłonie jego członka i w tym samym momencie jego władcza postawa zniknęła, ustępując jego jękom i mruknięciom.
Sięgnął po moje ręce i uniósł je nad moją głowę, zamykając nadgarstki w uścisku jednej ręki.
- Tobie ma być dobrze. - wyszczerzył się i wolną ręką zaczął obrysowywać linię dekoltu.
Pochylił się nade mną i zaczął całować moje podbrzusze, jakby chciał wyczuć rosnące dziecko.
- Nie oddam go, ale o tym porozmawiamy później. - wyszeptał i odwracając moją uwagę dmuchnął gorącym powietrzem między moje nogi.
- Nie drażnij się ze mną. - warknęłam i pociągnęłam go za włosy. Zrozumiał o co mi chodzi i zawisł nade mną.
A potem zgraliśmy się w gwałtownych ruchach ciała, jękach i zapewnieniach miłości.


- Jejku, jak ja cię dawno nie widziałam! - Keira rzuciła mi się już w drzwiach na szyję. Uśmiechnęłam się i poklepałam ją po plecach.
Potem przywitałam się z Zayn'em. Nasze relacje trochę się polepszyły, ale jeszcze nie było tak jak dawniej.
- Jak tam w świecie? Jesteś od tych podróży mądrzejszy stary? - zaśmiał się Harry zwracając się do Zayn'a.
- A żebyś wiedział! - zachichotał czochrając go po włosach. - Podpisałem taki kontrakt, że padniesz!
- Może ich zostawmy i pójdziemy na taras? - uśmiechnęłam się do przyjaciółki.
- Płaszcz! - usłyszałam krzyk Harry'ego który chyba drugim uchem podsłuchiwał naszą rozmowę.
Przewróciłam oczami i sięgnęłam po sweter, jak zwykle mu na przekór.
Pokręcił głową i się uśmiechnął, ukazując te cudowne dołeczki.
- No to opowiadaj! - odparłam od razu gdy przymknęłam za nami tarasowe drzwi.
Uśmiechnęła się, a ja już wiedziałam o co chodzi.
- Wiedziałam! - zapiszczałam i rzuciłam się jej na szyję. - Od kiedy?
- Tydzień. - wyszczerzyła się.
- Jejku no nareszcie, myślałam że się nigdy nie pozbiera. No ale ostatecznie jestem z niego dumna. - zaśmiałam się. - A Hiszpania?
- Magiczna, musicie pojechać tam z Harry'm! Może w ogóle gdzieś wyjechać. Wyrwałam się na jakiś czas z Londynu i teraz znacznie lepiej się czuję. - uśmiechnęła się.
- Czy ja wiem. - wzruszyłam ramionami. - Z resztą ty i Zayn, to przy nas młodzi, nastoletni kochankowie jeśli chodzi o staż. Harry już nie jest taki jak Zayn.
- Przesadzasz! - zaśmiała się. - W ogóle, ile już jesteście razem?
- O jejku... - zamyśliłam się. - Chyba już... coś koło dwóch lat.
- No to jeszcze starym małżeństwem nie jesteście.
Uśmiechnęłam się.
- No właśnie, mów co u was! - usiadła na leżaku.
- Ym... mokre. - wskazałam na materiał, na którym siedziała starając się nie śmiać.
Poderwała się jak oparzona.
- Dlaczego nie powiedziałaś? - zaczęła się śmiać sama z siebie.
- Nie zdążyłam! No ale weź, to chyba jasne że leżaki są mokre, jak przed chwilą padał deszcz.
- Ja nie myślę, mi trzeba mówić. - zachichotała. - I mów co u was, bo znowu temat się zmienił.
- No tak, no... bo my, tak jakby wiesz...
Zrobiła śmieszną minę i patrzyła się na mnie pytająco.
- Jestem w ciąży. - powiedziałam szybko, a widząc jak na jej twarzy pojawia się ogromny uśmiech i chce już coś krzyknąć dodałam: - ale oddajemy dziecko do adopcji.
Zapadła cisza. Keira usiadła z powrotem na mokrym leżaku i spojrzała się gdzieś daleko.
- Ale dlaczego?
- Nie damy sobie rady.
- Wiesz, że jako przyjaciółka mam prawo wybijać ci z głowy idiotyczne pomysły?
Prychnęłam i odwróciłam się w stronę ogrodu. Zawsze uspokajało mnie to, jak kołyszą się na wietrze delikatne gałązki świerków w małym lasku.
- A co  na to Harry?
- Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze. - Stwierdził, że nie będzie mi narzucał własnego zdania.
- Typowy facet. - mruknęła. - Więc dlaczego podjęłaś taką decyzję?
- Nie jestem w stanie zapewnić mu dobrych warunków.
- Ami, mieszkasz w pałacu, a ojciec dziecka jest milionerem. - zaśmiała się kpiąco.
- Ojciec dziecka, a nie ja.
- No ale przecież chyba Harry nie zrobił rozdzielności majątkowej?
- Nie. - zaprzeczyłam. - Ale głupio mi korzystać z jego pieniędzy.
- Daj spokój. - westchnęła. - I chcesz tak przez całe życie? Amelie, z takim podejściem, to mieszkasz w tym domu i korzystasz z wody za którą on płaci. Nie sądzisz, że to przegięcie?
Westchnęłam.
- Nie chcę żeby wydawał na mnie pieniądze. Z resztą to nie tylko o to chodzi. Po prostu będzie lepiej temu dziecku u kogoś innego.
- Żartujesz sobie, prawda? Dziecku zawsze jest najlepiej z rodzicami, ono wyczuwa zapach matki... no kurde, Ami... noworodek poznaje matkę, ja... - westchnęła. - Ja uważam, że to głupi pomysł.
- Wiem, ale nie mam wyjścia.
Wstała i podeszła do mnie.
- Chociaż się zastanów, dobrze? - przytuliła mnie. Pokiwałam głową.
- Tu jesteście! - na taras wszedł Harry. - Chodźcie do salonu na jakieś winko. - spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. - I soczek. - dodał.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową.
Cmoknął mnie w policzek i położył rękę w dole moich pleców.
Zayn czekał w salonie nalewając wina do kieliszków. I soku, do szklanki przy moim miejscu. Wspaniale.
Wieczór upłynął w bardzo wesołej atmosferze.


Wyszłam z łazienki. Harry leżał już na łóżku i przeglądał laptopa.
- Mama już wróciła? - spytałam sięgając po szczotkę, żeby rozczesać mokre włosy.
Pokiwał głową nie odrywając wzroku od ekranu. Oczy mu się dziwnie błyszczały.
- Harry?
Żadnej reakcji.
Zmarszczyłam brwi i podeszłam do niego.
Musnęłam palcami jego policzek tak, żeby na mnie spojrzał.
- Lekarz przysłał mi zdjęcia z USG. - wychrypiał.
Wzięłam od niego laptopa.
Mnóstwo zdjęć.
Za dużo.
Zamrugałam szybko żeby odgonić łzy.
Nie były wyraźne, a dziecko to okrągły kształt z małymi uwypukleniami, które prawdopodobnie były rączkami i nóżkami. W środku widoczne było to, co pokazywał lekarz, to, co najbardziej mnie poruszyło. Serduszko.
Westchnęłam i oddałam mu komputer. Czułam na sobie jego spojrzenie.
Pokręciłam głową wiedząc o co mu chodzi.
Wstał i przycisnął mnie plecami do swojego torsu. Położył dłonie na brzuchu, i zaczął go pieścić.
Składał drobne pocałunki na mojej szyi, odchyliłam do tyłu głowę żeby spotkać jego usta.
- Nie chcę go oddawać. - wyszeptał mi do ucha. - Moje.
______________________
Muszę powiedzieć, że jestem z Was mega dumna.
11 komentarzy pod poprzednim rozdziałem!
No nareszcie!
Potwierdzacie troszkę moją teorię, że jednak bez małego szantażu większość osób nie skomentuje(nie wszyscy, kojarzę nicki tych, którzy są zawsze, i będzie za to uroczysta nagroda jak przyjdzie czas na rzewne, ogromne podziękowania i podsumowania, czyli na końcu 3 części :D ) .
Dzisiaj była premiera WWA!
Kto był?
Ja przez cały film śmiałam się, płakałam, skakałam hahah cała sala kinowa, czyli dokładnie 542 osoby śpiewały, na Little Things telefony jako latarki hahaha :D
A wasze wrażenia? ;)

min. 10 komentarzy - następny rozdział







niedziela, 5 października 2014

Rozdział 16

***************Amelie jest tak w 7-8 tygodniu ciąży, żeby nie było ;p**********************
Tygodnie mijały a nic w naszym życiu się nie polepszało. Atmosfera napięta, zero czułości, a miłość zepchnięta na dalszy plan.  Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że to dziecko tak na prawdę nie będzie moje.


- Wszystko tak jak powinno być. - pokiwał głową lekarz nadal wpatrując się w ekran USG i badając delikatnie brzuch Amelie. - Widać już serduszko.
Nie chciałem na to patrzeć. Nie mogłem się do niego przywiązać.
- Słyszą państwo? - odparł delikatnie. Słychać było cichutkie, bardzo szybkie stukanie.
- Czy to... - chciałem spytać, ale oddech uwiązł mi w gardle gdy podniosłem odruchowo wzrok. Na ekranie był mały, nierówny kształt, ruszający się powoli. W środku było widać pulsującą plamkę, i już wiedziałem, że wpadłem po uszy.
- To serduszko państwa dziecka.
Miałem łzy w oczach. Cholera, płakałem z bezsilności, miłości, dumy...
- Uderzenia są prawidłowe. Zarodek rozwija się wzorowo. Widać już nawet zawiązki rączek i nóżek. Państwa dziecko ma około 10 milimetrów. - posłał mi ciepłe spojrzenie.
Spuściłem wzrok na Amelie. Uśmiechała się smutno.
- Może się już pani ubrać. - wytarł ręce i usiadł za biurkiem, my po chwili zrobiliśmy to samo.
- Dobrze. Odczuwa pani często bóle głowy?
- Nie. - odpowiedziała Amelie. Była przygaszona.
Pokiwał głową i zanotował coś na kartce.
- Ma pani drobną budowę , więc spodziewałbym się niedługo jakichś zmian w pani ciele. Macica się powiększa, więc jeżeli będzie pani odczuwała dyskomfort i częstszą potrzebę chodzenia do toalety, to proszę się nie martwić. Jak na razie to tyle. - uśmiechnął się.

 Amelie's pov.
 - Dobrze... tak, rozumiem. Oczywiście. Już czekamy. - Harry odchrząknął i się rozłączył. Prawie zabił się o kawiarniany stół, był nieobecny, od kilku dni zmarszczka między brwiami nie znikała z jego twarzy.
 A to wszystko przeze mnie.
- Przepraszamy państwa za spóźnienie! - podbiegła do nas zadyszana blondynka. Jej perfumy były zbyt mocne i za słodkie, płaszcz zbyt krzykliwie czerwony, ubrania zbyt...
Ygh, przesadzam...
Po prostu każda para wydawała mi się nieodpowiednia...
Tak na prawdę ta kobieta wyglądała bardzo sympatycznie, a dobra energia biła od niej na kilometr. Była radosna i kolorowa, i starannie ubrana, tak samo jak jej mąż. Ale mieli jedną wadę. Oni mieli zabrać moje dziecko.
Spojrzałam na Harry'ego i wcale mi to nie pomogło. Przygaszony, blady i zupełnie bez kolorów od niechcenia podtrzymywał rozmowę.
Bałam się mu spojrzeć w oczy. Swoim tchórzostwem właśnie niszczyłam wszystko, prawda?
- Na kiedy ma pani termin? - otrząsnęłam się gdy doszło do mnie, że pytanie skierowane jest do mnie. - Przepraszam, że pytam , ale zapomniałem.
- Koniec listopada.. - odparłam starając się brzmieć uprzejmie. "Dokładnie w moje urodziny".
- Czyli do stycznia mogą państwo jeszcze zerwać umowę...
Owszem, możemy, ale i tak nie możemy tego zrobić.
Opuściłam głowę. Harry nerwowo przygryzł wargę.
Uśmiech zniknął z twarzy kobiety.
- Państwo jeszcze nie podjęli decyzji, prawda?
- Podjęliśmy. - odparłam cicho. - Podjęłam. - dokończyłam po krótkim wahaniu.
- No dobrze... - odchrząknął Harry i rozmowa potoczyła się dalej.

Harry's pov.
- I jak? - spytała na progu matka Amelie. Żołądek podchodził do gardła, serce chyba wyparowało, w tej chwili nie byłem zdolny do jakichkolwiek emocji.
- Znaleźliśmy rodzinę. - odpowiedziała cicho Ami.
- Aha... - Cara  spuściła głowę. Może też nie uśmiechało się jej oddawać wnuka?
Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że ten cud, rozwijający się w Ami nie będzie mój. Że owoc MOJEJ miłości trafi do kogoś innego. Kiedy się urodzi nie dadzą mi małej istotki prosto w ramiona, a Amelie nie pocałuje dziecka w malutkie czółko tak jak w każdym filmie, nie weźmiemy go do domu, nie będziemy się nim opiekować, nie będzie nic...
- Możemy porozmawiać? - usłyszałem cichy głos Amelie. Skuliła się na kanapie w moim prowizorycznym gabinecie. Kiwnąłem głową i usiadłem obok, a ona od razu wtuliła się we mnie. Westchnąłem i mimowolnie gładziłem ręką jej plecy. Nawet jeśli chciałbym się na nią gniewać, nie umiałbym, bo ona ma po prostu taką aurę...
- Co myślisz o tych ludziach? - spytała po chwili.
- Myślę, że ja zapewniłbym dziecku lepsze warunki. I oni nie są w stanie kochać go tak, jak my byśmy to zrobili.- odpowiedziałem szczerze.
- Harry... - jęknęła. - Pytam na poważnie.
- A ja równie poważnie mówię. - odpowiedziałem niewzruszony.
- Wydają się mili i kochający...
- Oczywiście. - pokiwałem głową. - Ale nie wiem, czy poradzą sobie z pomieszaniem naszych genów.
Wtuliła się we mnie mocniej.
- Co powiemy twoim rodzicom? - spytała cicho.
- Nie wiem. Równie dobrze nie musimy mówić nic, bo to dziecko nie jest już nasze. Tak, jakby go nie było. Na razie nic nie widać, więc zachowujmy się tak, jakbyś nie była w ciąży.- odparłem z goryczą. Wiem, że powinienem ją wspierać, wiem, że nie powinienem być taki niemiły, ale ja nie mogę się z tym pogodzić.
- Czyli już wspaniałemu tatusiowi odechciało się zgrywania roli bohatera? - podniosła się zdenerwowana.
- Po jaką cholerę mam się cieszyć, że ono jest? - wstałem z kanapy i powiedziałem podniesionym głosem. - Nie będę się do niego przywiązywał, nie będę go kochał, nie będę głaskał twojego brzucha tak jak w tych wszystkich pieprzonych filmach! Jeśli chociaż trochę się do niego zbliżę, będzie mi jeszcze trudniej!
- Już nic z tym nie zrobimy, musimy...
- Nie. - przerwałem jej. - Mi nie o to chodzi.
Spojrzała na mnie pytająco.
Mój oddech przyspieszył. Bezradność rozwalała mnie od środka.
- Lepiej skończmy o tym rozmawiać, bo to nas nigdzie nie doprowadzi. Masz być szczęśliwa, to jest dla mnie najważniejsze, a reszta...reszty już nie ma. - westchnąłem, machnąłem ręką i wyszedłem.

Amelie's pov.
Byłam rozbita. Zupełnie nie wiedziałam co robić, nie miałam pojęcia jak to rozegrać. Błąkałam się w rzeczywistości mając zgubne poczucie niepokoju...
Spojrzałam na Harry'ego który akurat wyszedł po prysznicu z łazienki. Najwyraźniej zupełnie się mnie nie krępował, bo nie zwracając uwagi na to, że jest nagi chodził po pokoju składając pranie.
Taki piękny.
Tak nieziemsko przystojny.
Umięśniony.
Dobrze zbudowany.
Wysoki.
A tatuaże dopełniały perfekcji.
Co ja, gruba jak wieloryb będę robić przy takim idealnym Harry'm?
- Nie gwałć mnie wzrokiem. - w jego głosie wyczułam nutkę rozbawienia. - Jestem cały twój. - wymruczał do mojego ucha seksownym głosem.
- Przecież nie mogę. - pocałowałam go.
- Możesz. - wyszczerzył się. - Myślisz, że nie sprawdziłem tego w każdym możliwym źródle?
- I czego się dowiedziałeś? - zaśmiałam się opadając na łóżko pod jego ciężarem. Przyciskał mnie swoim nagim ciałem, ale cały czas uważał na brzuch.
- Jeśli ciąża nie jest zagrożona, możesz kochać się ze mną kiedy chcesz. - poruszył zabawnie brwiami.
- Moja matka jest za ścianą.
- Kochanie. - pokręcił głową. - Przecież ona dobrze wie, że to robimy. Dziecko nie wzięło się nam z księżyca.
- Ale mogę być na górze. - zaszantażowałam.
- Niech ci będzie. - udał zrezygnowanie.
Uśmiechnęłam się. Wplotłam palce w jego włosy i pociągnęłam bliżej ust.
____________________

min. 10 komentarzy - następny rozdział :)





niedziela, 28 września 2014

Rozdział 15

 - Jak się czujesz? - spytała mama lekko się uśmiechając.
- Średnio... - westchnęłam. Chciałam po prostu ryczeć, i dodatkowo głowa mi pękała.
- Dlaczego tak wcześnie wstałaś?
- Muszę iść do pracy.
- Harry prosił żebyś nie szła.
- To jasne. - zaśmiałam się. - Myśli, że przez te 9 miesięcy będę leżeć w łóżku.
- Troszczy się o ciebie... o was. - uśmiechnęła się.
Usiadłam na przeciwko niej i westchnęłam. Nie potrafię opisać co w tej chwili czułam. Przerażenie, lęk...
- Cieszę się, że nie zdecydowaliście się na aborcję albo adopcję... - zawahała się czy poruszać delikatny temat.
- To nie wchodziło w grę. Nie było takiej opcji. - pokręciłam głową.
Będzie cholernie ciężko, ale jeszcze gorzej byłoby żyć ze świadomością, że pozbyłam się niewinnego dziecka tylko i wyłącznie przez swoją samolubność. Dobrze wiem, że Harry zapewni mu idealne warunki, i sam się cieszy.
- Cieszę się, że wyszłaś na prostą po tym wszystkim... - ścisnęła moją dłoń.
- Prostą bym tego nie nazwała... - mruknęłam.
- Masz cudownego partnera, pracę, dziecko.
- Wróciłem! - usłyszałam krzyk Harry'ego. Stanął w drzwiach w tym swoim płaszczu, koszuli, niedbale odgarniętych włosach. Uśmiechnął się szeroko i pocałował w policzek, a ja miałam znowu motylki w brzuchu.
- Przywiozłem kogoś, ale ten ktoś boi się że będzie przeszkadzać i czeka na podjeździe. - odparł uśmiechając się.
- Dylan? - spytałam już chyba znając odpowiedź.
Pokiwał głową.
- Jeśli go nie przekonasz, że nie będzie przeszkadzał to będę musiał kolejny raz przebijać się przez miasto żeby go odwieźć.
- Już do niego idę. - zaśmiałam się. - Zostaje na długo?
- Nie wiem. Na tyle ile będzie chciał. - wzruszył ramionami.
- Skarbie! - krzyknął gdy wyszłam z kuchni. - Płaszcz.
- Harry, bez przesady.
- Płaszcz.
Westchnęłam i narzuciłam zrezygnowana sweter.
Pchnęłam ciężkie drzwi i znalazłam się w osłoniętej bluszczem altanie. Dylan stał przy bramie na końcu długiego podjazdu.
Uparty tak jak braciszek.
Owinęłam się szczelniej swetrem gdy poczułam zimny powiew. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jedną ręką osłaniam brzuch. No ładnie, ten instynkt zaczyna mnie przerażać.
- Zmarzniesz. - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie... Otworzycie mi bramę? Wrócę do domu sam.
- Daj spokój. Nie będziesz nam przeszkadzał, nigdy nie przeszkadzasz. - położyłam rękę na jego ramieniu.
Widziałam jak się waha.
- Chcesz, żebym tu stała z tobą i marzła, przeziębiła się, i potem dziecko mogłoby mieć problemy?
- Dobra, dobra. - zaśmiał się. - Idę.
- Nareszcie dobra decyzja.

Czułam na sobie wzrok Harry'ego. Udawał że pracuje i podpisuje dokumenty, ale tak na prawdę ciągle podnosił wzrok. Spróbowałam skupić się na książce, ale kątem oka wciąż widziałam, że czujnie mnie obserwował.
- Wszystko dobrze?
- Tak. - przewróciłam oczami.
- Jesteś blada.
- Wydaje ci się.
- Może wyżej nogi?
- Harry! - krzyknęłam nie mogąc już wytrzymać. - Wiem, że się starasz, ale na prawdę nie ułatwiasz mi tego gówna!
- Przepraszam. - westchnął i wstał od biurka. - Jesteś na mnie zła?
Znowu poczułam łzy w oczach.
Usiadł obok mnie i owinął ramionami masując plecy.
- Strasznie się boję. - odparłam a potem nie mogłam już powstrzymywać szlochu. Przecież ja będę tragiczną matką... To mnie już przerasta.
- Damy jakoś radę. - wymruczał.
- Nie, Harry. - załkałam w jego koszulę.
- Ami proszę cię... nie płacz. - jego głos się załamał i czułam jak jego serce bije przyspieszonym rytmem.
Obdarzałam pocałunkami jego szyję, słysząc co chwilę jego gardłowe mruknięcia. Musnęłam wargami jego wrażliwe miejsce na końcu szczęki.
A jeśli mnie zostawi?
Bo będę nieatrakcyjna, okropna...
- Kocham cię...
Przytulił mnie mocniej.
- Może jednak lepiej będzie jeśli to dziecko oddamy do adopcji? - wyszeptałam nieśmiało.
Spojrzał się na mnie uważnie. Nie mówił nic, tylko patrzył. Nie mogłam go rozgryźć. Jego oczy błyszczały i lekko je zmrużył, a usta drżały.
- Nie mogę ci narzucać swojego zdania, bo to nie ja będę się męczyć z ciążą i tym wszystkim... - odchrząknął, ale widziałam jak z całej siły powstrzymuje jakiś wybuch zaciskając pięści. - Na prawdę byś tego chciała?
- Nie wiem, ja...
- Masz wolną rękę.. - wstał i westchnął. - Tylko proszę, nie aborcja...
Odgarnął włosy i usiadł za biurkiem. Teraz podpisywanie dokumentów szło mu automatycznie. Co jakiś czas przecierał oczy, i wyraźnie był przygnębiony.
- Ale ty chciałbyś je wychować, prawda? - spytałam cicho.
- To nie ma znaczenia. - odpowiedział wolno. Cała jego postawa była zrezygnowana.
- Har...
- Tak, Amelie. - przerwał mi. - Chciałbym się nim opiekować, kochać tak, jak na to zasługuje i stworzyć mu rodzinę, ale to nie ma sensu jeśli będziesz przez to cierpieć. Zajrzę do tej fundacji o rodzinach zastępczych.
Wyszedł trzaskając drzwiami.
 Harry's pov.
To bolało, tak cholernie bolało.
Tępym wzrokiem przeszukiwałem stronę tej jebanej fundacji.
"Odpowiednia rodzina, na odpowiednim miejscu. Zapewnij godną przyszłość dziecku. Dopasuj wymagania i szukaj"
Sam potrafiłbym zapewnić wszystko temu dziecku...
Przecież ja nie dam rady oddać go nikomu obcemu...
Tak jak na scenach w filmach. Dziecko się rodzi, i lekarze nie dają go matce, tylko kobiecie która stoi obok. Cholera, będę wtedy ryczeć...
- Harry? - usłyszałem niepewny głos Amelie.
Nie miałem ochoty na rozmowę z nią. Po prostu muszę odpocząć.
- Nie wiedziałam, że ty na poważnie z tą fundacją.. - zawahała się.
- Nie pozwolę, żeby trafiło do jakichś ćpunów bez kasy. - mruknąłem i poczułem ukłucie gdzieś w środku.
- Ja też nie mogłabym go oddać Harry, po prostu się boję...
Podszedłem do niej i znowu ją przytuliłem. Wydawała się taka mała, krucha i delikatna.
- Jakoś sobie poradzimy...
___________________________
Przepraszam za lekką obsuwkę z czasem, ale mam "Zombie nights" xd W skrócie w mojej szkole każda klasa może sobie kiedy chce ustalać terminy, dogadać się z dyrektorką i mieszkać z wychowawcą przez weekend w szkole xdd W sensie że w piątek po lekcjach normalnie do domu, wracamy do szkoły o 17 - 18 i tam śpimy, w sobotę możemy wyjść z niej między 12 a 16 i znowu w niej śpimy, i tak koło 12 w niedzielę wracamy do domku :)
To jest mega straszne bo sami w pustej, ciemnej szkole, ale jednocześnie super xd W klasie kinowej oglądamy filmy i takie tam.
No, mam nadzieję że mi wybaczycie i zrozumiecie. Ledwo się wyrwałam do sali informatycznej żeby rozdział opublikować xd
Co do komentarzy to pod poprzednim rozdziałem było bardzo dużo, więc widzę że możecie, ale potrzebujecie motywacji :D

min. 9 komentarzy = następny rozdział :)





wtorek, 23 września 2014

Rozdział 14

- Gemma! - moja matka stanęła w progu i widać było, że strasznie się zmieszała. Jak zwykle perfekcyjnie wymalowana, z idealnie ułożonymi włosami, w eleganckiej sukience i szpilkach, mimo, że była w domu, a jedynymi "gośćmi" byłem ja i Gem. Dylan wbiegł na górę ignorując wszystkich. Dziwnie się zachowywał. ,,Może czas na męską rozmowę?"
Pomogłem zdjąć siostrze kurtkę i razem ze swoim płaszczem odwiesiłem ją na wieszak. Odchrząknąłem poprawiając kołnierzyk, zanim uważny wzrok matki wyhaczył by to, że jest lekko niedoprasowany.
- Jak ty masz te włosy? - skrzywiła się i podeszła do mnie, co spotkało się z krytycznym spojrzeniem Gemmy. ,,Zaczyna się".
- Normalnie. - zawahałem się gdy jej palce zaczęły na nowo układać moją fryzurę.
- Jakaś tragedia. Ta twoja Amelie nie zauważyła jak wyglądasz, i tego nie poprawiła? - spytała a w jej głosie wyczuwałem już kpinę. Jeszcze coś złego o niej powie, przysięgam, nie wchodzę już do tego domu, a potem będę perfidnie przechodził się z wózkiem pod ich oknami.
- Amelie spała, gdy wychodziłem. I to mój obowiązek, dbać o swój wygląd.
- Oczywiście że spała, wielka pani korzystająca z twoich pieniędzy. - prychnęła.
- Wychodziłem z domu wcześnie rano, a Amelie się... - zawahałem się, jak delikatnie ująć jej stan. - ...ona musi się oszczędzać, bo się źle czuje.
Zaśmiała się kpiąco.
- Zostaw. - odepchnąłem jej ręce i przeczesałem włosy do tyłu własnym, byle jakim w jej oczach sposobem. Pokręciła tylko głową i przeniosła swój wzrok na Gemmę.
Zwykle niepokonana, zadziorna siostra stała teraz jakby skulona starając się schować za ozdobną kolumną.
Matka westchnęła i sztywno ją przytuliła. Nie skomentowała jej różowo niebieskich włosów, nie skomentowała zbyt dużej, dżinsowej kurtki której zawsze była przeciwniczką. Może jednak trochę o tym wszystkim myślała...
- To ja was zostawię, pójdę do Dylana. - powiedziałem posyłając uśmiech siostrze. Wbiegłem na górę i zatrzymałem się w połowie drogi gdy przez uchylone drzwi zauważyłem mój stary pokój.
Nic się w nim nie zmieniło od czasu gdy stąd zwiałem, po za tym, że za małe już ubrania leżały idealnie poukładane w szafie, a pokój lśnił czystością, co za moich czasów raczej się nie zdarzało.
Podszedłem do komody, której nie otwierałem od ładnych kilku lat.
Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że czujne oko matki też chyba tego nie widziało. Kilkanaście grubych notatników zapisanych niedbałym pismem. Od piosenek nastoletnich szczeniaków o niezrozumieniu i buntowniczej naturze, aż po ckliwe ballady o miłości i chęci ucieczki z lat późniejszych. Wszystkie łączyło kilka rzeczy. Pisałem je prosto z serca, projektując muzykę na pianinie lub na gitarze, wyobrażając sobie, że mój głos wzmocniony przez setki głośników daje radość i nadzieję innym. Westchnąłem i z trzaskiem ją zamknąłem. Zakończony, stracony rozdział mojego życia, do którego już nie mogę wrócić, nie ma co się rozczulać.
Na szafce nadal stały ramki ze zdjęciami, głównie przedstawiające mnie z dzieciństwa. Na ścianie obok widziałem zaznaczone ołówkiem kreseczki, którymi zaznaczałem swój wzrost w danym wieku. Podszedłem do ,,miarki". Ostatnia kreska sięgała mi do ramienia, i podpis wskazywał na to, że miałem wtedy 16 lat.
- Ostatnio w tym pokoju widziałam chłopca w piżamce w samoloty, a teraz stoi wysoki mężczyzna w czarnej koszuli. - usłyszałem głos mojej matki. - Tak szybko wyrosłeś... - pokręciła głową.
Ja też to będę mówił mojemu dziecku?
Spojrzałem na misia w kącie mojego łózka. Przytulałem się do niego odkąd pamiętam. Uśmiechnąłem się i wziąłem go do ręki.
- Mogę go zabrać ze sobą? - spytałem zdziwionej mamy.
- Wszystko tu jest twoje. - zawahała się - Coś się stało? Jakiś uśmiechnięty dzisiaj jesteś.
- Dzięki mamo, czyli to jest dziwne, że jestem szczęśliwy? - zaśmiałem się. - Dowiesz się pewnie za kilka dni. Pójdę na chwilę do Dylana, dobrze?
Kiwnęła głową.
Zapukałem w drzwi na przeciwko swojego pokoju. Muzyka dochodząca zza drzwi ucichła.
- Nie jestem głodny. - usłyszałem krzyk brata. - I mam porządek w pokoju, w szkole wszystko dobrze, więc możesz być spokojna, mamo!
- To ja. - odparłem i nacisnąłem na klamkę. Ku mojemu zdziwieniu drzwi nie ustąpiły... Dylan nigdy nie zamykał się na klucz. - Wpuścisz mnie?
Usłyszałem szczęk zamka i po chwili wchodziłem już do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.
Dylan położył się na łóżku i zupełnie mnie ignorował.
- Co się stało? - spytałem siadając na krześle przy biurku.
- Nic. - wzruszył ramionami i spojrzał się w okno.
- Przecież widzę, że coś się dzieje.
- Nie, serio, nic.
Prowadziliśmy teraz jakąś dziwną walkę na spojrzenia.
- Po co mam ci to mówić? Masz swoje życie. - odparł cicho.
- To nie znaczy że własny brat mnie nie obchodzi. Daj spokój, Dyl, mówiłeś mi wszystko.
- Mówiłem, zanim nie poznałeś Amelie. Nie chciałem wam przeszkadzać. Daję sobie radę sam.
- Dylan. - ostrzegłem sroższym głosem.
Westchnął i spojrzał się w podłogę.
- Gemma się wyprowadziła, ty też... a z rodzicami się nie idzie dogadać, interesują się tylko tym, czy mam odrobione lekcje. No i tak ogólnie wiesz... nie ma z kim pogadać o paru sprawach. - zawahał się.
- Może chcesz na jakiś czas zamieszkać u mnie, tak jak kiedyś? - uśmiechnąłem się.
- Daj spokój, masz swoje życie, no i... Amelie jest w ciąży, i...
- I co z tego? Ona się ucieszy, że przyjechałeś. - odparłem spokojnie.
- Fajnie jest być dorosłym? - spytał nagle.
- Zależy w jakim sensie.
- No, jesteś niezależny, spotykasz się z kim chcesz, uprawiasz seks... - zaczął wyliczać a ja zmarszczyłem brwi.
- Chwila chwila. Dylan... - zachichotałem. - Seks?
Może to nie był odpowiedni temat na rozmowę z prawie trzynastoletnim bratem, ale muszę powiedzieć że strasznie mnie to zainteresowało.
- Jakie to uczucie gdy to robisz?
- Dylan! - zaśmiałem się. - Nie mam pojęcia, jakie to uczucie, i może na tym to skończymy. ,,Bo wcale nie spędzałeś każdej nocy na uprawianiu seksu odkąd skończyłeś 16 lat"
- Daj spokój, jeśli nie wiesz to skąd wzięło się dziecko? - uśmiechnął się przebiegle.
- Kończymy temat. - odchrząknąłem jednocześnie się uśmiechając. - Przyjeżdżasz do nas?
- A Amelie nie zabije mnie wahaniami nastrojów? - zaśmiał się.
- Tego już nie obiecuję.
- Mama się nie zgodzi, Amelie musi mieć spokój.
- Mama nie wie, że będziemy mieli dziecko, i Amelie musi mieć spokój, ale wcale nie będzie go mieć i to nie z twojej winy ale przez swoją upartość. Założę się, że normalnie będzie chodzić do pracy. Jest uparta jak osioł.
- Przynajmniej do siebie pasujecie. - uśmiechnął się. - To będzie dziewczynka czy chłopiec?
- Człowieku. - parsknąłem. - To ma jakieś 2 tygodnie i nie jest większe od ziarenka ryżu, a ty chcesz płeć określać?
- No tak. A wybraliście jakieś imiona?
- Nie... - pokręciłem głową.
Ciekawe kiedy do mnie dotrze, że naprawdę będę ojcem, i że to wcale nie będzie takie łatwe...
__________________________________
Myślałam, że "tyle i tyle komentarzy, żeby pojawił się następny rozdział" nie będzie potrzebne, no ale jak widać nie ma innego sposobu.
Nie możecie zrozumieć, że każdy, każdy komentarz odgrywa tu gigantyczną rolę? Jest motywacją, uśmiechem, gratulacją, docenieniem, wszystkim WSZYSTKIM :<
Rozdział 12 miał 6 komentarzy i 80 wyświetleń. Nie sądzę, żeby te 6 osób wyświetlały rozdział po 12 - 13 razy.
Ja piszę dla Was tyle tych rozdziałów, gdyby nie było przedziału części to to jest 46 rozdział jaki dla Was napisałam, nie licząc 2 prologów, 1 epilogu, tych wszystkich podsumowań, ogarniania e-maila, pracy nad graficzną stroną 3 blogów (tak, Intern 3 jako blog już istnieje), myśleniem nad fabułą żeby to wszystko trzymało się kupy, montowaniem zwiastunów... a Wy nie możecie napisać jednego, najprostszego komentarza? Nie musi zawierać nic sensownego, może to być jedna, cholerna kropka czy jakikolwiek znak, chcę tylko wiedzieć ilu Was jest! :(
Nie chciałam, ale to Wy podjęliście decyzję.

       minimum 8 komentarzy = publikacja nowego rozdziału



niedziela, 21 września 2014

Rozdział 13

Leżałem i nie mogłem zasnąć. Cisza i ciemność panująca w sypialni trochę mnie uspokajała. Czułem równy, nie zakłócony już szlochem oddech wtulonej we mnie Amelie. Sam nie wiem, ile już minęło od czasu gdy się położyliśmy. Każda minuta była teraz dla mnie wiecznością, więc straciłem rachubę czasu. Spojrzałem w okno. Wiatr lekko kołysał smukłymi gałęziami drzew w ogrodzie. Liście brzozy delikatnie szumiały, ale po za tym wszystko było uśpione. Światło w częściowo zasłoniętym choinkami oknie sąsiadów się nie paliło. Kwiaty w skalniaku przynajmniej z mojej, leżącej perspektywy zwinęły płatki i jakby się skuliły. Miałem wrażenie, że moje serce przestało pracować z chwilą, gdy Amelie tylko kiwnęła głową, ale przecież żyję...
Brunetka drgnęła lekko, wymruczała coś i poprawiła się na moim torsie.
Była spokojna... chociaż teraz.
Wcześniej cały czas płakała, mówiła że nie damy rady, i przez to wszystko czułem się jeszcze gorzej.
Coraz bardziej mnie to przygniatało. Jeśli to dziecko już jest, nie możemy tego cofnąć... chciałbym być pewien, że będzie szczęśliwe, że damy radę pokochać je tak, jak na to zasługuje, bo przecież nie jest niczemu winne że... że jest...
Westchnąłem. Ja ojcem?
To niemożliwe...
Ja nie mam podejścia do dzieci, nie lubię dzieci, i w ogóle tak jakoś...
Ja i dzieci to dwa, nie pasujące do siebie słowa.
- O czym myślisz? - drgnąłem wystraszony gdy nagle usłyszałem jej głos. Spojrzałem w jej oczy. Te, w których za każdym razem tonąłem.
- O tym wszystkim...
- Wiem, że chciałeś zupełnie innego życia, więc mogę... - zawahała się. - mogę wyjechać gdzieś... a ty wrócisz do normalności.
Nie wierzę, że to powiedziała.
- Chyba sobie żartujesz. - usiadłem gwałtownie. - Byłbym ostatnim chujem, gdybym cię zostawił! Nie mógłbym tego zrobić... i nigdy bym nie chciał, nigdy by mi to nie przyszło do głowy...
- Zawsze masz wyjście.
- Nie, Ami.
- Chciałabyś chłopca czy dziewczynkę? - spytałem po chwili ciszy.
- Harry to jest na prawdę ostatnia rzecz, o której w tej chwili myślę... - westchnęła.
- Ale pomyśl. - podparłem się na ramieniu i zacząłem się bawić jej włosami. - Ja chciałbym dziewczynkę.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Zawsze chciałem mieć córkę... Jeśli już.
- Ty? - parsknęła i po raz pierwszy zauważyłem w jej oczach rozbawienie.
- Tak. - pokiwałem głową uśmiechając się.
- Nie wiem jak my sobie damy radę... - westchnęła.
- Mamy dom, czego jak czego, ale pieniędzy nam nie brakuje... i przede wszystkim się kochamy, to nie może być dla nas przeszkoda... powinniśmy się cieszyć.
- Mówisz tak, jakbyś był szczęśliwy przez to co się stało.
- Bo jestem. Cholernie się boję, że nie sprawdzę się jako ojciec, ale też się cieszę. - mówiąc to delikatnie dotknąłem jej brzucha. "Za wcześnie, żebyś coś wyczuł, debilu".
- Może nie będzie tak źle... - wyszeptałem po chwili.
- Nawet jak będę gruba, spuchnięta i ociężała?
- Zawsze będziesz najpiękniejsza.
Znowu ujrzałem na jej twarzy cień uśmiechu.
- Ale nie możesz ciągle płakać. - wyszeptałem i zbliżyłem się do niej, nasze wargi dzieliły milimetry. - Bo dziecko będzie nieszczęśliwe.
Musnęła moje usta i momentalnie pocałunek przemienił się w coś większego, bardziej namiętnego.
- Śpij skarbie. Musisz teraz się oszczędzać.

Dźwięk budzika właśnie rozrywał mi głowę i najchętniej bym go zignorował, ale w trosce o to, żeby Amelie się nie obudziła poderwałem się i jak najszybciej go wyłączyłem. W drodze do łazienki potknąłem się o nogę od ławy zrzucając przy tym z niego wazon robiąc jeszcze większy hałas. ,,No nie ma co, to dziecko będzie miało zgrabnego ojca" Zachichotał kpiąco głos w mojej głowie.
Szybki prysznic, jedno spojrzenie na piękną, spokojną twarz mojego skarbu i wyszedłem z sypialni zamykając cicho drzwi.
Jej matka jak zwykle nie spała i siedziała przy stole w kuchni. ,,Kto normalny nie śpi o tak cholernie wszesnej godzinie?!"
- Dzień dobry. - odparłem jeszcze bardziej bojąc się spojrzeć jej w oczy, sam nie wiem dlaczego, ale ta cała sytuacja z zapłakaną Amelie gdy mówiła jej, że jest w ciąży... to na pewno nie przedstawiało mnie w dobrym świetle.
- Dzień dobry, Harry. Tak wcześnie do pracy? Wrócisz na obiad, żebym mogła coś przygotować? - zaczęła się codzienna lawina pytań.
- Jadę do szpitala na badania, potem mam spotkanie na mieście, i dalej nie wiem. Na pewno w okolicach dwunastej tutaj zajrzę, i mogę zostać na obiad. - zająłem się przygotowaniem kawy. - Mogłaby pani przypilnować, żeby Amelie nie jechała do pracy? Prosiłem ją, żeby wzięła sobie wolne, ale nie zawsze mnie słucha.
- Mnie też nie słucha. - zaśmiała się, i nawet ja się uśmiechnąłem na to, jak bardzo moja narzeczona była uparta i niezależna. - Ale spróbuję.
Szybko wypiłem kawę, pożegnałem się i wbiegłem do garażu. Dlaczego ja zawsze muszę być spóźniony?

- Dzień dobry. - odchrząknąłem gdy wszedłem do gabinetu. Nerwowo bawiłem się kluczykami od samochodu.
- Witam, panie Styles, niech pan siada. - lekarz jak zwykle miał opanowany, nie zdradzający niczego ton głosu. Zająłem miejsce na przeciwko niego. Teraz rozumiem jak muszą się czuć ludzie którzy przychodzą do mnie w różnych sprawach. To jest po prostu masakra.
- Muszę panu powiedzieć, że nie spodziewałem się takich wyników. - zaczął splatając ręce na blacie biurka.
- Tak? - nerwowo przełknąłem ślinę. - To znaczy... pogorszyło się?
Próbowałem odczytać coś z jego mimiki twarzy, ale koleś zdawał się być wyprany z jakichkolwiek emocji, przynajmniej w tej chwili.
- Wręcz przeciwnie.  - mówiąc to wstał i podniósł pod światło zdjęcie rentgenowskie.
- To znaczy? - zapytałem ponownie. Bałem się, bałem jak cholera, bo teraz musiałem żyć nie tylko dla Ami, ale też dla dziecka... ja ojcem... Boże.
- To znaczy, że nie ma przerzutów, i kwalifikuje się pan na jak najszybszą operację. - zaczął po chwili. - Nie spodziewałem  się, że wypuszczenie pana do domu będzie tak dobrym pomysłem.
Dopiero teraz zauważyłem w kącie pielęgniarkę, która uważnie mi się wpatrywała. Cholera, nie wiem czemu ale wszystko mnie dzisiaj denerwuje, a przecież to Amelie jest w ciąży.
- Czyli... - zawahałem się. - Wracam do żywych, tak?
- O ile operacja nie przyniesie komplikacji.
- To znaczy? - skrzywiłem się.
- To ryzykowny zabieg, prowadzony blisko serca. Guz jest bardzo rozrośnięty, i istnieje ryzyko powikłań.- odpowiedział spokojnie.
- No dobrze... - odchrząknąłem znowu. - A kiedy mogłaby się odbyć ta operacja?
- W miarę możliwości jak najszybciej, myślę, że pod koniec przyszłego tygodnia. Teraz prosiłbym żeby zdjął pan koszulę, zobaczę, czy nie ma szmerów w płucach.
Rozpinanie guzików zdecydowanie nie jest łatwe roztrzęsionymi rękami. Cholera, facet nie zdawał sobie sprawy ile mam teraz do stracenia. Gdybym był kawalerem byłoby mi wszystko jedno.
Powstrzymywałem chichot gdy zauważyłem, że pielęgniarka zagapiła się na mój odsłonięty tors.
"Zajęty, bejbe"
- Wszystko w porządku. - ocenił. Zadzwonię do pana i poinformuję o operacji, a na razie to tyle.

Z ulgą opuściłem szpital. Przy samochodzie zauważyłem moją siostrę, tak jak się umawialiśmy.
- No hej, brat! I jak? - zasypywała mnie pytaniami rzucając mi się na szyję.
- Operacja w przyszłym tygodniu.
- To chyba dobrze nie? - uważnie mi się przyjrzała. - Wyglądasz jakby coś się stało.
- Bo stało się, i to dużo. - zaśmiałem się.
Otworzyłem jej drzwi od samochodu i sam wsiadłem od drugiej strony.
- Masz nadal przerzuty?
- Nie. Operacja może mieć komplikacje, jeśli już zagłębiamy się w ten temat, ale teraz to mój najmniejszy problem. - odpaliłem samochód.
- Coś z Amelie?
- W pewnym sensie. - uśmiechnąłem się.
- Człowieku, czy ty musisz gadać zagadkami? - krzyknęła czym tylko pogłębiła mój śmiech.
- Czyli jedziemy teraz po Dylana, a potem do rodziców? - spytałem ignorując jej pytające spojrzenie.
- Zaraz się rozmyślę i nie pojadę do tego wstrętnego domu, jak mi nie powiesz co z Am. - zaszantażowała, a w jej głosie słyszałem satysfakcję.
- Ta wiadomość może cię zwalić z nóg. - zacząłem wyjeżdżając ze szpitalnego parkingu.
- Dawaj.
- Możesz zacząć się dusić.
- Nie takie rzeczy się już robiło.
- Wymioty.
- Jestem w twoim samochodzie, więc to twoja tapicerka ucierpi. - uśmiechnęła się szeroko.
- Uczucie starości.
- Daj spokój, i tak już... co? - miałem wrażenie, że jej oczy za chwilę wylecą z orbit. - Mów, a nie się ze mnie nabijasz, nie zapominaj kto tu jest starszy!
- Może i jestem młodszy, ale z pewnością wyższy, większy i silniejszy, więc taka pchła jak ty nigdy mi nie da rady. - wytknąłem język.
- Spadaj. Mów co jest.
- Dobra, ale nie mów potem że nie ostrzegałem. Amelie jest w ciąży. - wypaliłem.
Próbowałem się skupić na drodze, ale jednocześnie nie chciałem przegapić reakcji siostry. Kątem oka obserwowałem jak opiera się o fotel i rozszerzonymi oczami wpatruje się gdzieś przed siebie.
- O mamuniu. - wydukała. - Będę ciocią! Jejku braciszku! - rzuciła się na mnie piszcząc.
- Zaraz skończymy w rowie, Gem.
- O kurde...
Podjechaliśmy pod szkołę Dylan'a. Czekał już przy płocie i rozmawiał z jakąś dziewczyną. Moja krew.
Podbiegł do samochodu i wsiadł na tylne siedzenie, wrzucając przed tym plecak do bagażnika.
- Ej ej, delikatnie z moim samochodem! - krzyknąłem uśmiechając się jednocześnie.
- Dylan, padniesz jak ci coś powiem! - odparła Gemma gdy ruszyliśmy, wciąż jeszcze w niezłym szoku.
- Już się boję.
- Będziesz wujkiem.
Parsknąłem słysząc podniecony głos siostry. Taki dzieciak wujkiem.
- Jesteś w ciąży? Myślałem, że nikogo nie masz... - zawahał się.
- Nie jestem w żadnej ciąży, człowieku. - Gemma puknęła się w czoło.
- Że niby Harry?! - Dylan zaczął się głośno śmieć i ledwo łapał powietrze. - Serio siostra, ten żart ci się nie udał. Harry i dzieci. Dobre. - chichotał.
Uśmiechnąłem się, kątem oka widząc bezradność Gemmy.
- Ale ja prawdę mówię! Amelie jest w ciąży! - nie poddawała się.
- Nie jestem głupi.
- To prawda. - odparłem spokojnie.
- Jeśli mnie nabieracie, to przysięgam, nie odzywam się do was. - powiedział niepewnie.
- Może wystarczającym dowodem będzie to, że za kilka dni przyjedziemy do was z Ami powiedzieć to rodzicom. - powiedziałem znowu się uśmiechając.
- Ale... o matko... - w lusterku widziałem jak przeczesuje ręką włosy, dokładnie w ten sposób jak ja gdy się denerwuję. Po chwili uśmiechał się szeroko, tak samo jak Gemma, która po tej wiadomości wpadła w jakiś szał i nadmiar szczęścia.
Ja też się cieszyłem.
Szkoda tylko, że nie mogliśmy oddać chociaż trochę naszego szczęścia załamanej Ami... To dręczyło mnie najbardziej.
__________________________
Statystyki tego bloga w wyświetleniach komentarzach... pozwólcie że zacytuję Gemme "o mamuniu!" :D
Bardzo, bardzo wam dziękuję.
Dodatkowo skończyłam już pracę nad zwiastunem 3 części. Nie wiem, czy wstawić go za kilka rozdziałów, czy dopiero gdy skończymy tą część, jak myślicie?
Zanim bym go wstawiła na pewno muszą się wyjaśnić sprawy ze zdrowiem Harry'ego, żebym nie sugerowała nim jak skończy się ta operacja, bo może być różnie xd
Love ya <3

środa, 17 września 2014

Rozdział 12 + questions

Na początku chciałam Wam powiedzieć że Was uwielbiam. Pod poprzednim postem i na mailu dostałam wiele odpowiedzi od Was.

,,oni wpadli prawda? Proszę, powiedz że oni wpadli *-*"

,,Ale fajnie by było gdyby wpadli!"

"hahahahahahahah wpadliii"

"TAK! MAŁE STYLESIĄTKA JUHUUUU"

i wiele innych.

Śmiałam się na głos jak to czytałam, jesteście genialni! :D

______________________________

Odchrząknąłem nerwowo i po raz kolejny zganiłem siebie w myślach. Toczyłem wewnętrzną walkę z samym sobą. A ona, niczego nie świadoma opierała się delikatnie o mnie i robiła notatki do pracy. Uwielbiałem to, gdy w skupieniu przygryzała długopis. Wyglądała doskonale, w luźnym dresie i moim T-shircie. Nawet gdy się nie stroiła była najpiękniejsza. I w innej sytuacji pewnie rozważałbym zerwanie z niej tych ubrań i...
Westchnąłem i spróbowałem skupić się na telewizorze. Nagle usłyszałem płacz dziecka.
Moja paranoja właśnie weszła na wyższy poziom, prawda?
O Boże przenajświętszy.
Rzuciłem się do okna gdy zobaczyłem kobietę pchającą wózek z tym ryczącym bachorem i jak najszczelniej je zamknąłem. Amelie podniosła wzrok znad notatek i zmarszczyła brwi.
- Coś się stało?
- N-nie nie, nic. - przygryzłem wargę i wróciłem na swoje dawne miejsce owijając ją z powrotem ramieniem. Nic się nie stało. Zupełnie nic.
Znowu odchrząknąłem. Zauważyłem, że robię to często gdy się denerwuję.
Głośno wypuściłem powietrze z płuc i podrapałem się w głowę.
- Źle się czujesz? Mam dzwonić po lekarza? - Amelie spytała zaniepokojona.
- Nie, kochanie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - posłałem jej uśmiech i odetchnąłem z ulgą gdy wróciła do pisania.
Ręką zjechałem z jej ramienia i dotknąłem jej brzucha. Nie wyczułem nic... "Jasne, debilu że nic, nawet jeśli wpadłeś to nie będzie tego widać po czterech dniach". Zacząłem go delikatnie masować, co znowu spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem Amelie.
- Harry, na pewno wszystko w porządku?
Kiwnąłem głową.
Odepchnęła moją rękę, posłusznie wróciłem do pieszczenia jej ramienia.
- Boli cię? - spytałem sam nie wiem dlaczego.
- Co ma mnie boleć?
- Brzuch... albo jakoś okolice...
Znów zmarszczyła brwi.
- Miałaś okres?
- Do czego zmierzasz?
- Tylko pytam. - starałem się przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Dobrze wiesz, że miałam gdy wróciłeś ze szpitala.
- No tak.
Wróciła do bazgrania notatek, a ja znów starałem się skupić na meczu w telewizji.
Nerwowo stukałem palcami o oparcie kanapy. Do cholery jasnej, ja nie dam rady.
- Bardzo cię kocham, wiesz?
- Wiem. - odparła i cmoknęła mnie w policzek. - Ale błagam, nie wybijaj mnie ciągle bo zapomnę o czymś i mój wredny szef mnie zwolni.
- No tak, zapomniałem że jest takim chujem. - odparłem uśmiechając się, chociaż tak na prawdę wolałbym ryczeć z bezradności. Jest chujem, oj jest.
- Mogę zająć wam minutkę? - spytała cicho jej matka.
- Pewnie, siadaj. - uśmiechnęła się Ami. - Tobie też się coś stało? Może jakaś epidemia czy coś.
- Nie, ja... - zawahała się. Usiadła na fotelu obok. - Ja nie chcę wam przeszkadzać, i pomyślałam że może bym wróciła do Wolverhampton.
- Żartujesz? Przecież ojciec może ci coś zrobić.
- Kochanie nie chcę zawadzać w twoim życiu. Jesteś młoda, musisz wszystko sobie poukładać, a stara matka w tym nie pomaga. Może jedynie poradzić, ale nie powinna być jak kula u nogi.
- Mamo co ty wygadujesz! Mówiłam, że możesz zostać dopóki nie znajdziesz czegoś w Londynie.
Uważnie przyglądałem się zarówno Ami jak i jej matce. Były do złudzenia podobne, nawet w zachowaniu.
Skromne, ciche, trzymające się na uboczu, uważające by nikomu nie przeszkadzać z tymi koszmarnie pięknymi, świdrującymi oczami.
- Głupio się czuję... zwaliłaś mnie jeszcze na głowę pana Styles'a...
- Harry'ego. - poprawiłem chichocząc. Ciągle mówiła do mnie po nazwisku. - I jeśli o mnie chodzi może pani zostać tutaj ile chce.


- Przyjdę do ciebie później. - wymruczałem jeszcze do jej ucha i wszedłem do gabinetu gdy zniknęła mi już z oczu.
Zayn obściskiwał się z jakąś blondynką.
- Nie przeszkadzajcie sobie, już mnie nie ma. - mruknąłem odkładając teczkę. Rzuciłem płaszcz na fotel, wziąłem plik dokumentów i jak najszybciej się ulotniłem.
Teraz już wiem, jak on musi się czuć. Zaśmiałem się pod nosem. Kiedyś była to codzienność.
Nogi pokierowały mnie do studia nagrań. Amelie pisała coś w notatniku, a niektóre sprzęty nieznośnie piszczały.
- Czemu do cholery to tak hałasuje? - skrzywiłem się.
- Wniosek o zakup nowych sprzętów prawdopodobnie nadal leży pod warstwą kurzu i innych wniosków na biurku jednego z prezesów. - parsknęła. - Ale oni chyba są zajęci obściskiwaniem się z cycatymi blondynkami.
- Na mnie nie patrz, ja mam brunetkę. - powstrzymywałem śmiech. - Zayn właśnie zgarnął jakąś blondynkę, dlatego jestem tutaj ze swoją robotą.
- Nie mów! Na prawdę? - zdziwiła się i jednocześnie szeroko uśmiechnęła.
- Niestety. - usiadłem przy stole i rzuciłem na niego dokumenty.
- Keira do niego poszła... i ona jest blondynką, i...
- A więc ona i Zayn? - poruszyłem kilka razy brwiami.
- Nie mówiła mi nic...
Chciałem teraz ją pocałować, zrobić wszystko żeby przerwała pracę a potem przejść do czegoś konkretnego, ale... No właśnie.
Może lepiej będzie jeśli jej powiem...
Nie, wkurzy się i będzie jeszcze gorzej.
Cholera, dlaczego jestem takim idiotą...
Ale z drugiej strony to nie w porządku wszystko przed nią ukrywać. Nie, nie dam rady jej tego powiedzieć.
- Harry co się dzieje? - odwróciła się do mnie i zdjęła słuchawki.
- Nic. - przywołałem na twarz uśmiech.
- Przecież widzę, że coś cię męczy... - westchnęła i usiadła obok mnie.
Pokręciłem głową i wbiłem wzrok w podłogę. Nie mogłem znieść jej spojrzenia.
- Zapomniałem wtedy o prezerwatywie. - wypaliłem na wydechu.
Delikatna dłoń pieszcząca do tej pory mój kark znieruchomiała.
Moja choroba i teraz to. Za bardzo ją obarczam.
- Nie brałaś tabletek prawda? - spytałem znając właściwie już odpowiedź.
- Nie. - pokręciła głową. Jej głos był jakiś dziwny. Cichy, i o znacznie innej barwie.
- Ami... ale nie znienawidzisz mnie za to? - wydawało mi się, że to pytanie jest nie na miejscu...
- Na razie mogę mieć tylko nadzieję że to się nie stało... Muszę sobie jakoś poradzić...- odczytałem to właściwie z ruchu jej warg.
Była spokojna, cicha i blada. I to mnie przerażało. Wolałbym już wrzask, złość... ale nie to do cholery!
- My musimy... Jesteśmy w tym razem... - zasugerowałem próbując dotknąć jej policzka ale się odwróciła.
- Daj spokój. - uśmiechnęła się, ale był to uśmiech pełen goryczy.
- Nie wariujmy... na razie nie wiadomo czy w ogóle to się stało... - skrzywiłem się.
- Ale... jeśli ja jestem w ciąży? - spojrzała na mnie zrozpaczona i sam chciałem ryczeć widząc jej błyszczące oczy. - Co wtedy będzie?
- Poradzimy sobie. - uśmiechnąłem się, chcąc najbardziej jak to możliwe dodać jej otuchy.
Jeżeli prawie pokonałem już raka, to dziecko z pewnością nie może teraz mnie zatrzymać.
- Ale... - widziałem, że powstrzymywała łzy.
- Ile już razem przeszliśmy? Ami, to może być nawet dobry znak... - gadałem jak nakręcony żeby na jej twarzy zobaczyć jedynie cień uśmiechu, mimo, że nadal wyraźnie była przerażona.
A jeśli właśnie spieprzyłem jej życie?

Nerwowo chodziłem w tą i z powrotem po korytarzu przychodni. Byłem przygotowany na obie opcje, ale mimo to byłem zwyczajnie przerażony.
- Harry, spokojnie. - mruknął Louis. Od jakiegoś czasu nasze kontakty się znacznie polepszyły.
- Dlaczego do cholery nie mogę tam wejść?
- Przestań się tak denerwować. Oboje nastawialiście się nawet na to "najgorsze" - przy ostatnim słowie zrobił w powietrzu cudzysłów. - Ja nie przeżywałem tak, gdy się dowiedziałem o Dav'ie*.
- Ty chciałeś tego dziecka, i nie byłeś śmiertelnie chory.
- Ty też nie jesteś. Już to pokonałeś. - wzruszył ramionami.
I w tej chwili w drzwiach pojawiła się Amelie, blada jak ściana.
Podbiegłem do niej chwytając jej lodowatą dłoń.
Widząc moje pytające spojrzenie kiwnęła jedynie głową, bacznie obserwując mojej reakcji.
______________________________________
* syn Lou i El nazywa się Dave ( za Chiny nie miałam pojęcia jak to odmienić, miało brzmieć "o Dejwie" xd) i ma już rok. I dla dociekliwych - wcale o nim nie zapomniałam, Amelie i Harry ich odwiedzają ale o tym nie wspominam, i sam wątek trójki Tomlinsonów będzie jednym z głównych wątków (prócz Styles'a i Ami) w trzeciej części, ale ja nic przecież nie zdradzam, i wcale nie mam już zupełnie zaplanowanej części 3 od prologu do epilogu :D
____________________________
Wiem, że znowu naciągnęłam czas i w ogóle, ale mam nawał zajęć.
I dodatkowo mam zupełnie pokaleczone i opuchnięte palce od gitary od ćwiczeń bo niedługo ważne dla mnie wydarzenie i w ogóle, więc każda literka to dla mnie BÓOOOOOOL XD
I co? Każde słowo w tym rozdziale zyskało na wartości, prawda? Hę? :D
Napłynęło dużo pytań, tutaj są odpowiedzi na kilka tych najważniejszych, a reszta będzie w osobnym poście jakoś w weekend.
1. Czy część druga Intern kończy się szczęśliwie?
- Zależy od jakiej strony na to patrzeć. Moim zdaniem tak, ale sami to ocenicie ;)
2. To prawda, że druga część ma 10 rozdziałów?
- Jak widać nie xd Planuję 25, chyba że coś wyskoczy po drodze to będzie więcej.
3. Ile w końcu części ma Intern? Nie łapię, i ile będzie części i rozdziałów w sumie?
- Część I skończona (30 rozdziałów + prolog & epilog), Część II właśnie czytacie, a Część III będzie już na 100%, mam zaplanowaną fabułę, ale nie mam pojęcia w ilu rozdziałach to ujmę. Myślę, że czwartej części nie będzie, ponieważ w trzeciej wyczerpię do końca tą historię, ale wtedy zostanie do napisania mi jeszcze Crescendo.
Dobra, nie przynudzam.
Love you all.
xx