niedziela, 15 lutego 2015

Epilog

Życie to totalna mieszanina wszystkiego.
A najgorsze (najlepsze) jest to, że wpływ na to, co będzie za 5 lat może mieć zwykły przechodzień, którego mijamy w drodze do pracy.
Przypadek, przeznaczenie, los, siła wyższa?
Jedno jest pewne: coś kieruje na naszą drogę właśnie tą osobę, jedyną wśród miliardów.
Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, bo miłość to ciężki przeciwnik.
Jak taki narkotyk, tylko 100 razy gorszy.
_______________________________________

Rozdział I i prolog pojawił się 9 sierpnia 2014 roku, jesteśmy więc na tym blogu dokładnie 170 dni.

Odwiedziliście ten blog 5924 razy, dla porównania blog z częścią I odwiedzono 8585 razy przez łącznie 188 dni pisania historii. 

Najczęściej zaglądaliście do Amelie i Harry'ego we wrześniu 2014 roku.

Najwięcej wyświetleń ma rozdział 14 - 111 odsłon.

Najwięcej osób skomentowało rozdział 24 - 19 wpisów.

 Opowiadanie Intern 2 zgromadziło 567 czytelników ( I część czytały 333 osoby).
_________________________________________________

No więc tak.
Bardzo, bardzo, baaardzo Wam dziękuję. 
Jak widzicie w podsumowaniu, jest nad co raz więcej, co raz częściej komentujecie, kojarzę już niektórych po nickach i nawet nie wiecie jaka to dla mnie radość, że jesteście.
Wiem, że pod koniec były duże przerwy jeśli chodzi o dodawanie rozdziałów, ale to dlatego że wzięłam za dużo na siebie. Chór, gitara, tenis, języki obce, szkoła - kosmita by tego nie ogarnął xd Od nowego roku zrezygnowałam z wielu zajęć, a teraz zaczynają się ferie i uporządkuję ten cały bałagan. Mam nadzieję, że będziecie równie aktywni przy części III.
No nic, nie zanudzam, do zobaczenia wkrótce:
 (znajdziecie tam już prolog)

Do widzenia, mój ukochany blogu xd
xx

Rozdział 25

- Dzień dobry Harry. - matka Ami weszła do pokoju. - Coś się stało?
Podeszła zaniepokojona gdy zobaczyła że trzymam małą.
- Wszystko w porządku. - uśmiechnąłem się. Od kiedy o szóstej rano u mnie dobry humor?
- Zostajecie dzisiaj dłużej w pracy czy mam dla ciebie też robić obiad? - spytała delikatnie.
- Nie mam pojęcia. Ja coś zrobię, mama i tak za bardzo nas rozpieszcza.
- Tak się odwdzięczam. To żaden problem. Masz jakieś kulinarne marzenia? - uśmiechnęła się.
- Wszystko jest pyszne. - odpowiedziałem, i po chwili Sue cicho zapłakała. - Chyba już dłużej nie damy pospać mamusi, prawda?
A potem obudziła się Amelie, wzięła małą i razem z matką zaczęły się nad nią zachwycać, a ja już nie mogłem się oszukiwać tym, że muszę się opiekować Sue i powlokłem się do łazienki. Cholernie nie chciało mi się iść do roboty, ale Zayn prosił, żebym przyjechał. A jeśli on prosił, mimo, że wiedział jaka jest u mnie sytuacja, to stało się coś ważnego. I tego właściwie też się obawiałem. W moim życiu zaszło tyle zmian w tak krótkim czasie, że miałem ich dość na długie lata.
Wzdychając ubrałem się i powlokłem po marynarkę do sypialni. Mama wyszła, a Amelie karmiła Sue.
Automatycznie, z łomoczącym sercem podszedłem do łóżka i uklęknąłem na podłodze obok niej.
Uśmiechnęła się do mnie i wróciła wzrokiem do dziecka.
- Będę najszybciej jak się da. - szepnąłem i ucałowałem ją w policzek. A potem znowu zapatrzyłem się na maleńką, różowawą rączkę dotykającą skóry Ami.
Tak, w tym tempie Zayn się mnie nie doczeka. Westchnąłem i jeszcze raz spojrzałem na maleństwo.

- Hej stary, wybacz, że to tyle trwało. - przywitałem się z Zayn'em. - No więc co nowego?
- Normalnie bym cię tu nie ściągał ale... w tej sytuacji... - zawahał się. - Dzwonił Luke.
- Ja pierdole, czego on znowu chce... - przeczesałem nerwowo włosy.
- Mówił, że chce nam coś ważnego powiedzieć. Będzie za jakieś 2 godziny.
Sięgnąłem po whisky. Miałem nie pić, ale...
Zayn widząc moją wewnętrzną bitwę chyba się domyślił, wziął ode mnie butelkę i wylał jej zawartość do doniczki.
- Taa... dzięki... - zaśmiałem się. - Jakaś robota dla mnie? - spytałem gdy omiotłem spojrzeniem moje biurko. Wyjątkowo było posprzątane i nie leżały na nim żadne teczki czy dokumenty.
- Ty masz dużo swojej roboty. Ja wszystko zrobiłem. - odparł spokojnie. Dopiero teraz zauważyłem, że on też nie ma żadnych plików na blacie.
Zmarszczyłem brwi.
- Przecież tego było od cholery... zbierało się od kilku miesięcy, człowieku... bardzo śmieszne, gdzie to schowałeś? - Zayn pozostawał jednak poważny. Ponury, jakiś przygaszony... - Malik?
- Kurwa mać, podpisałem te papiery, zrozum. - warknął. Po chwili spojrzał się na mnie i zakrył twarz rękami.
- Przepraszam. - westchnął.
Usiadłem obok niego.
Miał zaczerwienione oczy, włosy rozczochrane i nie ułożone, pogniecioną koszulę, a przez zapach wody kolońskiej przebijała się woń papierosów i alkoholu, ale najbardziej zmartwiły mnie jego podkrążone i przekrwione oczy.
- Co... - nie zdążyłem zadać pytania bo on mi przerwał.
- Zdradziłem Keirę. - powiedział na wydechu.
- Ale... - właściwie nie wiedziałem co powiedzieć. A przecież to ja zawsze byłem pierwszy do sypiania z kim popadnie, do burzenia związków przez zdrady i inne gówna.
- Ja wtedy nie myślałem... a ona wyjechała... potem się dowiedziała...ale było już lepiej... i zdradziła mnie... i odeszła... - zrobił się blady. - Nie dogadywaliśmy się od dawna...
- Ale przecież jak byliście u nas wczoraj wszystko było w porządku...
- Nie chcieliśmy was martwić, więc po prostu udawaliśmy... - westchnął.
Rozmowę przerwała nam Sharon, która bez pukania weszła do gabinetu.
- Sharon, czy.. - chciałem ją opieprzyć, ale ona mi przerwała.
- Czy dzisiaj też mam zostać dłużej, panie Malik? - podeszła do niego typowym, wyzywającym krokiem podciągając obcisłą spódniczkę.
Nie żebym jakoś pragnął jej uwagi, ale mnie minęła zupełnie obojętnie... a przecież...
Podczas gdy ja rozmyślałem nad tym, że jestem już starzejącym się i nieatrakcyjnym facetem, uciekła mi cała minuta życia, a gdy się ocknąłem Zayn warknął do niej, że to już koniec.
Patrzyłem osłupiały na niego, nie bardzo wiedząc czego byłem świadkiem.
- Widzisz? Ja już totalnie nie wiem co ze sobą zrobić... moje życie nie ma sensu...
- Dobra... teraz zabrzmiałeś jak jakiś rozkapryszony nastolatek. Słuchaj, popełniłeś błąd, okej, każdemu się zdarza... ale jedyne co robisz, żeby to naprawić, to siedzisz w biurze jak jakiś pracoholik i pieprzysz się z sekretarką. - wzruszyłem ramionami. - Nie uważasz że to bez sensu? Idź do niej, porozmawiaj, cokolwiek...
- Ona wyjechała. - mruknął.
- Rozumiem, jakbyśmy żyli w średniowieczu, ale do lotniska masz stąd jakieś 2 kilometry, więc w czym problem?
- W tym, że nie wiem gdzie do cholery poleciała! Widziałem tylko jak wsiada w samolot. Nie odbiera telefonu, chyba zmieniła numer...
Rozległo się pukanie. Jeśli to znowu ta sekretarka, to nie wytrzymam.
Ale w drzwiach pojawił się nie kto inny, a Luke. Jego właśnie tu brakowało.
Usiadłem na blacie biurka wiedząc, że pewnie zaraz spuści na mnie jakąś bombę.
Chcę do domu. Do Sue i Amelie.
- Nie zajmę dużo czasu. - uśmiechnął się złośliwie. W jego pustych, jasnych oczach nadal były przebiegłe iskierki. Przerzedzone, siwe włosy zaczesane do tyłu i te dziwnie wydymane usta.
- Mam nadzieję. - mruknąłem.
- Chciałem tylko powiedzieć, że może wasza żałosna wytwórnia się utrzymała... ja i tak znajdę haka na was. - uśmiechnął się do mnie. - Gratulacje z narodzin córeczki. Po takiej matce pewnie będzie seksowna. Twoje geny mogą coś zepsuć, ale i tak będzie mi wystarczająca.
- Jesteś obrzydliwy, nie waż się cokolwiek jej robić. - warknąłem i zacisnąłem pięści.
- To się okaże. - powiedział spokojnie.
- Wypierdalaj stąd. - odparł Zayn i wstał, i zanim zdążył do niego podejść jego już nie było.
- Chciał cię tylko zdezorientować, przecież wiesz, że to idiota. - Zayn chciał rozwiać całe moje napięcie. Zatrzasnął drzwi.
- Taaa... - odparłem bez przekonania.
- Daj spokój, to debil. - machnął ręką.
- Łatwo ci mówić, do cholery. - mruknąłem.
- Tak samo jak tobie łatwo mówić o mojej sytuacji. - odgryzł się.
- Dobra, stary, przestańmy. Żadnemu z nas nie przyda się kłótnia. Musimy działać. - usiadłem na swoim biurku.
- Szukaj sobie jej po całej kuli ziemskiej, powodzenia, zadzwoń jak ją znajdziesz. - prychnął.
- A może po prostu zablokowała twój numer? Zadzwonię do niej... - wyciągnąłem telefon z kieszeni.
- Przecież ona skojarzy, że rozmawiałeś ze mną i nie odbierze.
- Ale z Amelie porozmawia.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale Amelie kilka dni temu urodziła dziecko, a jej partner ma wszystko w dupie więc sama musi sobie radzić z noworodkiem. - zaśmiał się.
- Właśnie po mnie pojechałeś, dzięki stary.
- Zawsze do usług.
Zapanowała cisza. W środku mnie nosiło, żebym coś zrobił. Wybrałem numer Keiry. Dlaczego, skoro wiedziałem, że to się nie uda? Impuls?
Oczywiście nie odebrała, ale ku mojemu zdziwieniu  otrzymałem po chwili od niej sms-a.
Nie dzwońcie. Przekaż Zayn'owi, że go kocham. Dziękuję Wam za wszystko. Nie szukajcie mnie.
Gdy Zayn to przeczytał, zbladł i jakby się zmniejszył.
- Chcę zostać sam. - wychrypiał.

- Wróciłem. - powiedziałem wchodząc do domu... a właściwie jaskini pełnej różowych ubranek, która kiedyś była domem. Zmarszczyłem brwi.
- Cześć Harry. - uśmiechnęła się do mnie Eleanor z salonu.
Stała przy desce i prasowała górę śpioszków. Ami siedziała z Sue na kanapie. Louis grał w piłkę z Dave'em rozwalając na moich oczach stojak z misternie ułożonymi płytami. Nawet mama wydawała się jakoś dziwnie ożywiona i radosna, wyczarowując w kuchni jakieś potrawy, których zapach przypomniał mojemu żołądkowi, że jeszcze nic nie jadłem.
- Co tu się dzieje? - zaśmiałem się gdy Louis oberwał w twarz piłką od swojego syna.
,,Moje życie chyba wywróciło się bardziej, niż tylko o 180 stopni." - pomyślałem, ale jakoś nie rozpaczałem z tego powodu. Jedno jest pewne: czeka przede mną wiele zadań.

KONIEC CZĘŚCI II
_____________________________________
Podziękowania i te wszystkie rzeczy będą w epilogu.
Tak, wiem to opóźnienie to chyba jakiś nowy rekord xd
Przepraszam, i zapraszam na epilog, jeszcze dzisiaj :)



 







środa, 21 stycznia 2015

She said 'hey, it's alright!'

Akurat 'Alive' mi chodzi po głowie, stąd tytuł :D
Ja tak na szybko żeby powiedzieć że żyję, wena mi się nie skończyła a Amelie i Harry z małą Sue nie zaginęli w akcji xd
Nasza czwórka ma się bardzo dobrze i wrócimy do Was za kilka dni.
Dobra, ja zawaliłam - w tym tygodniu mam występy i wyjeżdżam z domu o 7:30 a wracam o 19:00, nie mam czasu dla siebie, a co dopiero na pisanie.
Więc mam nadzieję że zrozumiecie, i nie umrzecie z tęsknoty przez kilka dni :D
Kochamy Was!
+ wiecie co odkryłam? Że pierwsze litery mojego (Julia) , Harry'ego, Ami i Sue imienia tworzą ciekawe słowo, zobaczcie:
H.A.J.S.
przypadek? xdd
Do zobaczenia,
Wasz HAJS. xx

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 24

- Dłoń pod główkę. - powtórzyła kolejny raz pielęgniarka. Miałem wrażenie, że za chwilę wybuchnie i nazwie mnie totalnym debilem, ale stała obok mnie i spokojnie pokazywała, kierowała moją ręką, delikatnie pielęgnując moją małą córeczkę.
Zerknąłem do tyłu na Amelie. Uśmiechała się szeroko.
- Ty też się ze mnie śmiejesz? - pokręciłem głową.
Dlaczego do kurwy nędzy ja się trzęsę.
- A co robimy po posmarowaniu oliwką? - uśmiechnęła się pielęgniarka.
- Yym... - skrzywiłem się. - T..taak. - pokiwałem głową, odchrząknąłem i wyszedłem na jeszcze większego debila.
Usłyszałem chichot Ami.
- No dobrze, może spróbujemy przy następnej okazji, bo teraz... - pielęgniarka pokręciła głową i się uśmiechnęła. Owinęła Sue w kocyk, założyła jej czapeczkę i podała Ami do karmienia. Kiedy wyszła usiadłem przy łóżku i zacząłem się im przyglądać.
- Przestań się gapić! - zaśmiała się Amelie i ostrożnie, uważając na Sue zakryła na tyle, na ile to możliwe odkryty biust.
- Nic czego bym wcześniej nie widział. - powiedziałem i z pewnością bym za to oberwał, gdyby nie trzymała dziecka.
- Jak się czujesz? Ale powiedz prawdę... - poprosiłem.
- Lepiej. - uśmiechnęła się.
Usiadłem na łóżku i nachyliłem się żeby ją pocałować.
- Kochasz mnie jeszcze? - spytała cicho.
- Pytanie retoryczne? - uśmiechnąłem się.
Pokręciła głową.
- Przecież wiesz że zawsze będę cię kochał.
- Nawet teraz?
- Zwłaszcza teraz. I zawsze.
Położyłem głowę na jej udach. Powieki zaczęły się robić ciężkie od nadmiaru przeżyć ostatnich dni. Poczułem po chwili palce Ami wplatające się w moje włosy i odpłynąłem.


Kiedy się obudziłem za oknem było już ciemno, w sali paliła się delikatna, mała lampka która szczerze mówiąc nie dawała za wiele, ale mocniejsza raziłaby oczka Sue. Od teraz to ona jest najważniejsza.
- Wyspałeś się? - wyłapałem rozbawienie w głosie Amelie.
- Bardzo. - odparłem zadowolony ale po chwili zorientowałem się, że spanie w niewygodnej pozycji niesie za sobą konsekwencje. Byłem cały obolały.
- Ja się chyba starzeję. - wydyszałem gdy spróbowałem się wyprostować.
Przeciągając się jeszcze podszedłem do małego, szpitalnego łóżeczka. Od czasu porodu ta mała paskuda wyraźnie nie chciała, żebym dostąpił zaszczytu oglądania jej oczek, ale teraz łaskawie je otworzyła.
- Cześć kochanie. - uśmiechnąłem się.
Gdy wziąłem ją na ręce wydała z siebie cichutki pisk.
- Do tatusia tak? Nie wstyd ci?
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili stanął w nich lekarz.
- Panie Styles, mógłbym prosić na chwilę? - spojrzał się na mnie uważnie. Przecież nic nie mogło się stać, Sue jest zdrowa... jest wcześniakiem, ale przecież nie aż tak, żeby były z tego problemy... prawda? A może coś z Amelie?
Ja tego nie przeżyję...
W drodze do jego gabinetu miałem wrażenie, że umieram.
- Coś się stało? - wydusiłem zamykając za sobą drzwi.
Wskazał mi fotel.
- Przejrzałem pańską kartotekę, bo potrzebowałem danych ojca do książeczki dziecka, i natknąłem się na coś... - wstrzymałem oddech. Ja coś spierdoliłem? Myślałem, że prześladujące mnie paranoje od początku ciąży były jedynie absurdalnymi lękami... - Przede wszystkim, w wieku 2 lat cierpiał pan na rzadką chorobę, i zauważyłem, że nie podawano panu odpowiednich leków...
- Tak, niedawno się o tym dowiedziałem. - zacisnąłem pod stołem pięści. Jeżeli głupota moich rodziców wpłynie na zdrowie Sue, przysięgam, że nie ręczę za siebie. - Czy to... ma...
- W większości przypadków kończy się bezpłodnością, ale...
- To moje dziecko, jestem tego pewien. - przerwałem mu. Nie ma innej opcji.
- Tego nie podważam. Chodzi o to, że jeśli nie bezpłodność co pana nie dotyczy, to może to powodować uszkodzenie nasienia. I tu po raz kolejny ma pan szczęście, bo pańska córka urodziła się jedynie miesiąc wcześniej, a mogło jej grozić nawet kalectwo. To jest pierwsza sprawa, żeby pan o tym wiedział. A druga to pańska choroba.
Ja się chyba zabiję.
- Pokonał pan raka. I z tego powodu muszę panu pogratulować.
Podniosłem na niego wzrok.
- Zgaduję, że to wpływa na zdrowie Sue. - odparłem ponuro. Jak ja spojrzę Amelie w oczy?
- Nie musi. To kwestia przypadku. Czy w pańskiej rodzinie ktoś chorował na nowotwór? - spytał, a ja pokręciłem głową. - To dobrze. Ja zwyczajnie wolałbym dmuchać na zimne, więc tylko chciałem o tym porozmawiać. Kiedy Suzanne skończy kilka lat... jak zacznie chodzić do szkoły, moglibyście państwo przeprowadzić badania pod tym kątem. To nie jest obowiązek, a możliwość zachorowania jest małe, ale rozumie mnie pan...
Kiwnąłem głową.
- Dziękuję. - wstałem, podałem mu rękę i wyszedłem.
Na korytarzu unikałem spojrzeń. Pognałem do windy, i gdy dotarłem na zewnątrz zaszyłem się w samochodzie. Mam dosyć. Mam cholernie dosyć tej paranoi, że to ja zawsze wszystko psuję. I zagrażałem temu, co dla mnie najcenniejsze.
________________________
"Prezent" na święta w postaci komentarzy dostałam od 6 osób, którym bardzo dziękuję <3
Ciekawe jest jednak to, że pod "przymusem", czyli ilością komentarzy wymaganą do następnego rozdziału komentuje zazwyczaj 14 osób. Dodam, że ilość odsłon świątecznego rozdziału 23 i rozdziału 22 jest dokładnie identyczna. Wniosek wysuńcie sami.
Nie odbierzcie tego źle - uwielbiam Was za to, że jesteście. Musiałam to poruszyć, bo od dawna zauważam taką sytuację, nie na blogu ale w prawdziwym życiu: jeśli nie chodzi o moją korzyść - nie wychylam się. To po prostu przykre.
Druga sprawa, to to, że pozostały do końca jakieś dwa rozdziały, może nawet jeden, więc czeka nas znowu przenoszenie się na innego bloga. Z doświadczenia wiem, że niewytłumaczalnie aktywność na nowym blogu wtedy spada, a ja wolałabym uniknąć sytuacji, że wszystko totalnie umiera, bo włożyłam w opowiadanie bardzo dużo pracy i czasu, żeby wyglądało to właśnie tak.
Muszę wiedzieć, kto będzie to czytał.

 16 komentarzy = następny rozdział

Zostaw po sobie komentarz :) xx




wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 23

Okropny ból przeszył moje ciało, i zmusił mnie do otworzenia zmęczonych oczu.
Odruchowo ręce powędrowały na brzuch, w poszukiwaniu jakiejś marnej ulgi.
Po chwili znowu to wróciło.
Zacisnęłam oczy i starałam się zdusić krzyk, a w raz z nim napływający lęk. Zacisnęłam ręce na kołdrze i z bólem się podniosłam.
Za trzecim razem spojrzałam w stronę śpiącego obok chłopaka. Jego oddech był równy i spokojny.
Wrócił z konferencji bardzo późno, i tak bardzo jak nie chciałam go teraz budzić musiałam to zrobić.
- Harry... - mój głos zdawał się być cholernie rozpaczliwy.
- 2 minutki... - mruknął i przewrócił się na drugi bok ziewając.
- Harry! - z całej siły starałam się powstrzymać łzy przy kolejnym skurczu.
Za wcześnie...
Kolejne zaspane mruknięcie wydobyło się z jego ust.
- Harry... zaczęło się... - dałam upust łzom, ból zaczął paraliżować moje ciało.
- Co? - poderwał się przecierając oczy. - Cholera jasna, Ami...
Mimo ciemności panującej w sypialni mogłam zauważyć jak bardzo zbladł.
- Co? Przecież... - zaczął chodzić w kółko po sypialni chwytając się za głowę. - To za wcześnie, za wcześnie...
- Szpital. - udało mi się wydusić.
- Tak! Szpital! - wybiegł z pokoju.
- Harry! - zawołałam ocierając łzy.
Pojawił się zdyszany w drzwiach pokoju.
- Załóż... - skrzywiłam się przy kolejnym napływie bólu. - ...spodnie.

Harry's pov.
- Już naprawdę niedługo, skarbie. - pielęgniarka mówiła spokojnym głosem głaszcząc włosy Ami. Ja od dłuższego czasu nie potrafiłem wydusić słowa, i jedyne co mogłem dać od siebie to pozwalać Amelie łamać moje palce przy kolejnych skurczach. Właściwie to już przestałem to czuć, a jedyne co jeszcze do mnie docierało to jej płacz.
- Teraz musisz dać z siebie wszystko... jeszcze tylko kilka razy. - druga pielęgniarka postanowiła chyba jeszcze bardziej mnie zestresować. Twarz mojej księżniczki skrzywiła się, zbladła a moje palce znowu zostały zmiażdżone z niebywałą siłą. Ciszę rozdarł jej pełen bólu jęk, a ja miałem ochotę coś sobie zrobić z tej jebanej bezradności, że nie mogę jej w żaden sposób ulżyć.
- To za wcześnie... - wychrypiałem chyba bardziej do siebie. W moim ciele szalał huragan, a serce chyba nie biło.
- Proszę się nie martwić, nie ma takiej potrzeby.
Kilka minut pełnych płaczu i krzyku później na sali rozległ się cichutki płacz.
- 10 grudnia, 5:34. - głos lekarza obwieścił zmianę w moim życiu.
 Zwykle noworodki obwieszczają swoje przybycie na świat wrzaskiem, zamieszaniem, domagając się uwagi wszystkich na sali, ale moja córeczka zapłakała ledwo słyszalnie a potem ucichła. Lekarz i pielęgniarki zaczęli biegać wokół małego ciałka ułożonego na jakimś urządzeniu. I dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że naprawdę mogę ją stracić... oczy niebezpiecznie zapiekły, a niepokój sparaliżował ciało. Spojrzałem na Amelie jakby w poszukiwaniu jakiegokolwiek wsparcia.
Blada twarz, wymęczona twarz z sińcami pod oczami po wielogodzinnym wysiłku i bólu, włosy w nieładzie przylepione do spoconych skroni, oczy błyszczące, ale jednocześnie pozbawione zawsze towarzyszącego im radosnego blasku. Ucałowałem wierzch jej dłoni jednocześnie modląc się, żeby najgorsze sny pozostały jedynie snami. Tak nie powinno być. Ami powinna płakać ze szczęścia trzymając wrzeszczącego noworodka, a ja powinienem być w tej chwili najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Jedna z osób oddaliła się od zamieszania i podeszła do nas.
- Co się stało? - spytała szybko Amelie. Próbowała się podnieść, zobaczyć, co się tam dzieje, ale pielęgniarka ją powstrzymała.
- Musisz teraz odpoczywać skarbie. Nie denerwuj się, bądź dobrej myśli. I się nie podnoś, jesteś na silnych lekach przeciwbólowych.- powiedziała spokojnie.
- Jak mamy do kurwy nędzy być spokojni?! - nie wytrzymałem.
Lekarz odwrócił się w naszą stronę z małym zawiniątkiem w rękach. Położył je na chwilę na piersiach Amelie. Rozpłakała się i roztrzęsioną ręką dotknęła malutkiej główki.
- Z dziewczynką wszystko w porządku. Musimy panią przebadać. A potem odpoczynek. - zabrał jej dziecko i zwrócił się do mnie. - Pan jest ojcem?
Pokiwałem głową.
Podał mi mój skarb. Usiadłem na krześle przy łóżku. Nagle cały świat przestał istnieć, gdy spojrzałem na duże, szare oczka. Była taka spokojna, tak malutka, że nawet mnie to przerażało. Mieściła się razem z grubym kocykiem w moich dłoniach. Tak niewinna i bezbronna... I przypomniało mi się to, co dręczyło mnie właściwie przez cały czas od kilku miesięcy: musiałbym ją oddać. Podać w ręce komuś innemu.
Ale była tu, była moja. Miałem ochotę ją przytulić, ale bałem się, że coś jej zrobię. Poruszyła się lekko. Roztrzęsioną ręką dotknąłem puszystych, czarnych włosków. Zakochałem się. Znowu.
Miałem ochotę skakać ze szczęścia, jednocześnie chyba płakałem, wariowałem. Gdyby nie Amelie na mojej drodze moje życie byłoby tak nudne... inne.
Nie trzymałbym w rękach małej, ślicznej istotki, siedziałbym pewnie w biurze albo na kolejnej imprezie kończąc kolejny kieliszek, przekonany że moje życie jest świetne. Albo już by mnie nie było, bo nie mam pojęcia jak skończyłaby się ta cała choroba gdybym nie miał dla kogo walczyć.
- Panie Styles? - podniosłem głowę w stronę głosu który wyrwał mnie z myśli. - Musimy przewieść Amelie na salę, jeszcze kilka badań i córeczka też tam trafi, ale na razie musi pan ją oddać. - zaśmiała się.
- A... mogę jej zrobić zdjęcie? I co z Amelie? - nagle tyle wątpliwości... jakiegoś lęku napłynęło do mojej głowy. Ale byłem i tak cholernie szczęśliwy. Najlepszy dzień w moim życiu.
- Oczywiście. - uśmiechnęła się i spokojnie poczekała aż roztrzęsionymi rękami wyjmę telefon. Była przyzwyczajona do świeżo upieczonych ojców, którzy totalnie się zagubili. - Będzie mógł pan porozmawiać z narzeczoną za chwilę. Na razie proszę poczekać na korytarzu.
Pokiwałem głową i nadal nie bardzo kontaktując z rzeczywistością wyszedłem z dusznej sali.
Oparłem się o ścianę i odchyliłem lekko głowę.
Jestem ojcem. Naprawdę jestem ojcem.
Wyciągnąłem znowu telefon i uśmiechnąłem się do małej osóbki na zdjęciu.
Wyszukałem numer Zayn'a - mało obchodziło mnie to, że jest 5 rano.
- Na miłość boską, Harry! Wcześniej pomyślałbym, że jesteś nachlany na jakiejś imprezie, ale teraz...- ziewnął. - Co ty do cholery wyprawiasz? Ludzie chcą spać!
- Jestem naćpany. - powiedziałem dziwnym głosem. Może rzeczywiście byłem?
- Co? - w słuchawce rozległ się jakiś szum. - Stary, jeśli zrobiłeś coś głupiego, nie będę...
- Nie zrobiłem nic głupiego! Raczej coś pięknego... - zaśmiałem się. Mój mózg chyba się ode mnie odciął. Ale to była prawda - moja córeczka była prześliczna.
- Jest 5 rano, nie baw się ze mną Harry. Po co dzwonisz? Widzimy się w biurze za 2 godziny. - powiedział, a zaraz później usłyszałem głos Keiry.
- Zayn, ja mam córkę! - wydusiłem to z siebie i znowu fala dreszczy przebiegła przez moje ciało.
- Co?! Boże, Amelie urodziła? Naprawdę?! Poczekaj, włączę cię na głośnik... - rozległ się jego podekscytowany głos, a potem pisk Keiry.
- O mamo, kiedy?! Wszystko dobrze? Przecież to za wcześnie! Dziewczynka czy chłopiec? Zdjęcie! jak się czuje Amelie?! - zasypywali mnie na zmianę pytaniami.
- 15 minut temu zostałem ojcem, mój mózg zrobił sobie wolne, poczekajcie! - zacząłem się śmiać.
Odchrząknąłem i przybrałem poważny ton głosu.
- Suzanne Styles, urodzona 10 grudnia o 5:34. Zdjęcie za chwilę wyślę. Ami badają, ale chyba wszystko dobrze. Mam nadzieję. - zacisnąłem pięści, nawet nie wiem czemu. Nie mogłem jej stracić.
- Możemy przyjechać do szpitala?
- Nie wiem. - parsknąłem. - Chyba tak. Nie gadałem z lekarzem, zajmował się małą a teraz Ami, nie chcę się wtrącać.
- W tej sytuacji jesteś osobą z dalszego planu, biedny Styles. - Zayn zaczął się ze mnie śmiać. - Szykujemy się i przyjeżdżamy. Tylko tam nie zemdlej.
Automatycznie wybrałem potem numer Gemmy.
- Czy ciebie do reszty pojebało? - usłyszałem jej wnerwiony głos i zacząłem się śmiać. - Jesteś nienormalny, i przysięgam, że jeśli dzwonisz z głupotą to już nie żyjesz i lepiej mi się na oczy nie pokazuj, dzwoni o 5 rano i jeszcze się śmieje, no ja po prostu...
- Jesteś ciocią. - przerwałem jej.
Chyba zaczęła się krztusić.
- Co?
- Amelie urodziła. - duma za chwilę mnie rozsadzi.
- Ale termin miała chyba za... miesiąc? Wszystko dobrze?
- Chyba tak.
- Jak zwykle nic nie wiesz. - mruknęła, ale zaraz potem zaczęła wariować.
- Mogę przyjechać po pracy? Z Amelie wszystko dobrze? Jak jej daliście na imię? O mamo!
- Lekarz idzie, muszę kończyć. - powiedziałem na widok mężczyzny i pielęgniarek wychodzących z sali, i nieźle się przestraszyłem na widok jego grobowej miny. Rozłączyłem się ignorując jej protesty.
Spojrzałem się na niego.
- Wszystko bardzo dobrze. - powiedział a ja odetchnąłem z ulgą. - Może pan już do nich wejść. Tylko proszę dać odpoczywać pani Evans, jest wykończona.
Pokiwałem głową i wszedłem na salę. Cały zamęt, bałagan, ręczniki i różne przedmioty zniknęły. Teraz okna zostały odsłonięte, światło zgaszone, było cicho, a jeszcze kilka minut temu był taki hałas.
Amelie leżała na łóżku i trzymała Sue. Widać, że była zmęczona. Oczy jej się przymykały, a ruchy były powolne.
Uśmiechnęła się do mnie. Podbiegłem do niej nie chcąc tracić ani sekundy i wpiłem się w jej usta.
Kocham ją. Ja ją tak cholernie kocham...
Starła łzę z mojego policzka.
- Musisz odpoczywać. - wyszeptałem zakładając jej włosy za ucho.
Chwilę później siedziałem na krześle obok łóżka trzymając znowu w rękach małą osóbkę zawiniętą w gruby, puszysty kocyk. Chciałem spojrzeć jeszcze raz na jej śliczne oczka, ale były zamknięte. Spała. Oddychała szybko, ale jednocześnie tak spokojnie. Amelie też już zasnęła. Chwyciłem jej rękę i pocałowałem gładką skórę.
Zasłużyłem na to całe szczęście?
__________________________________________________
KNUŁAM OD POCZĄTKU 2 CZĘŚCI JAK ZROBIĆ, ŻEBY TEN ROZDZIAŁ PRZYPADŁ W ŚWIĘTA, ŻE NIBY TAKA KOCHANA JESTEM I MAM DLA WAS PREZENT XD
Powinnam go raczej wstawić w wigilię, ale jutro totalnie nie mam czasu na komputer (rodzinka, zakupy, rodzinka, i tak dalej) a dzisiaj jeszcze chwilę znalazłam.
Ten rozdział jest dla mnie taki szczególny, jak go pisałam to ciągle coś zmieniałam żeby wyszedł dobrze hahah
Mam nadzieję, że się Wam podoba.

Limitu komentarzy nie ma, ale z okazji świąt może każdy zrobiłby mi niespodziankę i skomentował :D ? Zdam się na Wasze dobre serce :D

Następny rozdział na pewno nie pojawi się w święta, bo chcę po prostu spędzić ten czas z rodziną i kotem xd

To jak? Do zobaczenia po świętach! <3

Jeszcze raz wesołych! xx




niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 22

 Będę prawdziwym, kochającym ojcem. Będę rozpieszczał ją do nieprzytomności, w tyłku mam wszystko inne, ona ma być szczęśliwa, musi mieć wszystko, musi wiedzieć, że ja zawsze przy niej będę...
Westchnąłem bezmyślnie gapiąc się w telewizor.
Czułem się tak okropnie... tak samotnie, mimo, że słyszałem dobiegające z góry śmiechy Amelie i jej matki.
Zawsze wiedziałem, że moi rodzice są specyficzni... cholera, wiedziałem że nie jestem dla nich najważniejszy... przynajmniej dla ojca. Wierzyłem w matczyną, cholerną miłość. I to zawsze było z tyłu głowy, że mam ich, mimo ich chłodu zawsze zrobią dla mnie bardzo dużo...
Ale wszystko runęło. Nawet nie wiem dlaczego, bo przecież i tak nie darzyłem ich szczególną miłością. Czułem się taki niekochany, taki samotny, jak jakiś dzieciak.
Gdyby nie Amelie...
Gdyby nie dziecko, na prawdę nie wiem co bym zrobił...
Kątem oka zauważyłem, że Ami stanęła w progu badając moją reakcję. Powiedziałem jej, żeby zostawiła mnie samego, ale chyba tak na prawdę cholernie jej potrzebowałem, bo od razu poczułem się lepiej. Odrobinę. Ciemnobrązowe oczy uważnie obserwowały. Wesołe ogniki zniknęły, gdy tylko napotkała mój wzrok. Wyglądała tak cholernie pięknie... Bez codziennego makijażu, w niedbale spiętych, czarnych włosach, w o wiele za dużym, szarym swetrze, który obwijała wokół zaokrąglonego brzucha... Nawet jej lekko spuchnięte nogi opięte czarnym materiałem spodni, i przygarbiona postawa wyglądały uroczo.
Usiadła bez słowa obok i otarła opuszkami palców mój policzek. Dopiero wtedy zorientowałem się, że z oczu nadal lecą niechciane łzy...
- Naprawdę nie mam pojęcia jak ci pomóc, Harry... - odparła smutno przejeżdżając palcami po mojej dolnej wardze.
- Bądź... - wychrypiałem. Ciężko było poznać mój głos.
- Kocham cię. - powiedziała delikatnie.
- Ja ciebie też. - powiedziałem przytulając się do niej. Moje ręce powędrowały na jej brzuch. Wyczułem delikatne ruchy, i od razu było mi lepiej.
- Córeczko? - usłyszałem niepewny głos matki Ami.
- Tak?
- Chciałabym z wami porozmawiać...
Usiadła na fotelu. Bawiło mnie to, że bała się na mnie spojrzeć. Amelie odsunęła się ode mnie i usiadła obok.
- Tyle czasu już z wami mieszkam... a teraz jeszcze będziecie mieli dziecko... więc stwierdziłam, że dobrze by było, żebym się wyniosła.
- Dokąd? - spytała Amelie z góry wiedząc, że jej matka nie ma się gdzie podziać.
- Jeszcze tego nie wiem, ale...
- Daj spokój mamo.
- Jeśli o mnie chodzi, może pani tu mieszkać ile chce. - powiedziałem, żeby nie było że mam coś przeciwko. Spojrzała na mnie z dziwnym ciepłem, jakby sympatią.
- Ale dziecko...
- Ten dom jest wystarczająco duży, żebyśmy pomieścili tu stado słoni. - zaśmiała się Amelie a ja się uśmiechnąłem. Planowałem zbudować jeszcze większy, ale właściciel mojego poprzedniego apartamentu mnie wywalił. Po co był mi taki duży dom? Nie wiem... Chore ambicje i chęć zaimponowania...


,,Jadę z mamą. Możesz dojechać później, spokojnie xx"
Nie, kurwa mać, muszę na tym być. Jebana konferencja, jebane korki które już straszyły za oknem.
,,Będę."
Odpisałem szybko i poprawiłem się na fotelu stukając nerwowo długopisem.
Cholera jasna! Miałem ochotę wołać o pomstę do nieba za to, że jakiś mądrala popisywał się swoją wiedzą ze statystyki. Każdy idiota to wie. A tak się składa, że ja akurat mam narzeczoną w ciąży, która rano zemdlała, i nie jest mi do śmiechu.
Myślałem że wypluję wnętrzności jak zobaczyłem bladą Ami osuwającą się na łóżko.
A potem odzyskała przytomność, wszystko było dobrze, i siłą wypchnęła mnie na to szkolenie. Ale i tak umówiłem ją do lekarza, i prawie ze złości mnie zabiła. Czułem, że coś wisi w powietrzu. I nie wybaczyłbym sobie, gdyby dziecku się coś stało. Mimo, że totalnie nie byłoby w tym mojej winy. Chociaż... może dałem wadliwe geny? Boże, znowu się zaczyna. Od jakiegoś czasu ciągle się zamęczam, że z mojej strony coś zawali... że coś będzie nie tak. 
- Więc to wszystko, co chcieliśmy państwu przekazać. Dziękuję za spotkanie. - prowadzący powiedział spokojnie, a ja wystrzeliłem szybko do wyjścia  zanim zebrał się przed drzwiami tłum.
Wyszedłem przed budynek, i załamałem się na widok gigantycznego sznura samochodów. 
O ile wiem, to nie jest daleko. Zdecydowałem się na pójście na pieszo.... tylko czy trafię bez nawigacji?


Amelie's pov.
- Przep...przepraszam! - do gabinetu wpadł zdyszany Harry. - Ja się chyba starzeję...
Jego oddech był nierówny, twarz zarumieniona, włosy rozwiane w nieładzie.
- Nie powinieneś biegać po tej chorobie... - powiedziałam cicho chwytając jego wyciągniętą rękę. A lekarz mówił, żeby nie biegał, zwłaszcza na zimnie, żeby uważał... ale to przecież jeden wielki, uparty osioł.
- Coś... coś poważnego? - próbował złapać oddech.
- To mogłoby być niepokojące. - zaczął spokojnie a Harry zbladł. - Sprawdziłem wszystko. Dziecko w porządku, wyniki pana partnerki też... Myślę, że to po prostu chwilowe niedomaganie organizmu. Musi teraz przetrzymać wiele zmian, i takie rzeczy się zdarzają. Na wszelki wypadek, gdyby cokolwiek się działo, proszę dzwonić. Umówię państwa na wizytę za tydzień. I zapiszemy dodatkowe witaminy. Powinno być w porządku, to tylko niepotrzebny stres. - uśmiechnął się ciepło.
Harry odetchnął i opadł na krzesło.
- Aha, zapomniałbym. Muszę uzupełnić kartoteki, i wpisać nazwisko dziecka. Jeśli państwo nie są małżeństwem...
- Moje. Moje nazwisko. Styles. - powiedział Harry bez wahania. Zaśmiałam się cicho. Nie miałam nic przeciwko, ale on był już tego pewny, zupełnie bez konsultacji ze mną, i w pewnym sensie to było nawet urocze.

- Myślałem, że mi serce wyskoczy. - użalał się nad sobą Harry siadając obok na kanapie.
- Starość nie radość. - pokręcił głową Louis klepiąc go po plecach.
- Ja ci dam, staruchu jeden! - zaśmiał się.
- Ami. - podszedł do mnie Lou i uważnie mi się przyjrzał. - Jesteś strasznie blada.
Zmarszczyłam brwi.
- Gdzie?! - Harry się poderwał i go odepchnął. - Matko boska, dobrze się czujesz? Kochanie, słyszysz mnie!?
- Harry nic mi nie jest. - zaśmiałam się. - On cię nabiera.
Louis tarzał się już ze śmiechu, a Eleanor bezskutecznie próbowała go uspokoić.
- Dave, współczuję ci takiego ojca. - odparł Harry i usiadł koło mnie naburmuszony, ale i tak widziałam, że się uśmiecha.
Chłopiec niewiele sobie z tego robiąc rysował coś zawzięcie.
- A właśnie! Planujecie coś z waszym ślubem? - spytała El z podekscytowaniem.
- Zupełnie nic. - parsknęłam. - Jeszcze czas... właściwie nawet nie wiadomo kiedy będzie... czy będzie.
- Czy ja o czymś nie wiem? - podniósł się Harry.
- Sprawdzałam czy mnie słuchasz. - uśmiechnęłam się.
- Jasne, czyli dzisiaj jest dzień robienia ze mnie głupka?
- Skąd taki pomysł? - zrobiłam niewinną minę.
Pokręcił głową, zacisnął usta udając obrażonego i wbił we mnie dziwne spojrzenie. Ale i tak widziałam, że jest szczęśliwy i nic tego nie zepsuje - zdradziły go dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach przy nawet najdrobniejszym uśmiechu.
______________________________
Przepraszam za "lekkie" opóźnienie ale mam taki zamęt WSZĘDZIE że nie ogarniam życia xd
Dziękuję, że jesteście <3
+ dziękuję @hazzproof za takie miłe słowa na twitterze <3
No i dodatkowo:
Nie wiem, czy do świąt będzie kolejny rozdział, więc przy okazji
                                                                     wesołych świąt
i żebyście dostały follow od idola i co tam jeszcze chcecie :D
Postaram się na święta przygotować jakąś niespodziankę dla Was (i nie zgadujcie, że to następny rozdział bo wy tego nie wiecie, jasne? xd Tak na serio, jeszcze nie wiem co to będzie :D ) bo jesteście bardzo, bardzo kochani! <3
 XX

min. 12 komentarzy - następny rozdział






 





niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 21

Przesuwałem palcami po miękkiej skórze brzucha Ami. Gdy rozłożyłem na nim całą dłoń, poczułem delikatne uderzanie, i w tamtym momencie się rozpłynąłem. Pochyliłem się nad nią i ustami muskałem napiętą skórę w miejscach, gdzie pojawiały się małe wybrzuszenia. To dziecko już nie dawało Amelie spokoju swoją ruchliwością, i na prawdę boję się, co będzie w przyszłości.
- Pożegnaj się z tatusiem kochanie. - powiedziałem cicho obserwując jak zafascynowany, jak Ami dotyka swojego brzucha, a po chwili w tych samych miejscach pojawiają się malutkie zarysy rączek. - Muszę jechać do pracy. - powiedziałem już głośniej, bo zwracałem się też do mojej księżniczki.
Chciałem po prostu musnąć jej usta, narzucić na ramiona płaszcz i dołączyć do codziennego wyścigu szczurów, ale czy można mnie winić, że gdy tylko dotknąłem jej ust zapragnąłem więcej?
- Nie chcę was zostawiać. - mruknąłem niezadowolony, jeszcze raz ją przytuliłem i sięgnąłem po kluczyki od auta. W końcu muszę to jakoś przecierpieć.

Nawet poranny korek, w którym codziennie tracę 3 godziny życia nie strącił uśmiechu z mojej twarzy. Cholera, zwariowałem.

- Dzień dobry,  panie Styles. - usłyszałem przywitanie portiera, który zawsze cholernie mnie wkurzał. Opowiedziałem mu z uśmiechem, a on wywrócił oczami, myśląc że znowu zrobiłem to sarkastycznie.
Sekretarka niezbyt dyskretnie odpięła kilka guzików bluzki i wypięła się gdy podszedłem do recepcji.
- Co na dziś mamy? - spytałem przybierając twarz profesjonalizmu, mimo że w środku we mnie wszystko tańczyło.
- Pan Martin ma umówioną wizytę. Nagrania normalnie, tylko mamy pytanie, czy Ame... to znaczy pani Evans wróci do pracy, czy została zwolniona... bo nikt się nie orientuje.
- Amelie nie została zwolniona, ale na razie nie wróci do pracy. Na jej miejsce nie zatrudniamy nikogo. Pan Tomlinson o ile się nie mylę wrócił do pracy, dadzą sobie radę z Andy'm. Coś jeszcze?
- Tak... dawno pana nie było... - mówiąc to pochyliła się gdzieś i wyciągnęła stertę kopert i faktur. - Więc trochę się nazbierało. Są zaadresowane na pana, więc pan Malik nie chciał naginać procedur.
Z przerażeniem spojrzałem się na tonę papieru. Westchnąłem.
- No dobrze, trzeba się z tym uporać... poproszę kawę... - jak ja nienawidzę papierkowej roboty...
Powlokłem się wraz z moim "partnerem" na dziś do gabinetu. Za jakie grzechy tyle tego?
- No stary, myślałem że się tam w swoim domu zarosłeś. - parsknął Zayn na mój widok. On też miał przed sobą stertę dokumentów. Skąd się tyle tego bierze?
- Zamknij się. - zaśmiałem się z jego wymęczonej miny. - Nadrobię to.
- Tak wszystko sumując, jeśli chciałbyś to nadrobić, to ja mogę przez rok do pracy nie przychodzić.
- Pogadamy jak Keira będzie w ciąży.
- O ile będzie... - westchnął i pogłębił się w papierach, jakby uciekając przed pytaniami.
Więc nie pytałem, ale to było bardzo dziwne.
Podszedłem do swojego biurka i od razu wyjąłem z torby najważniejszy przedmiot, stawiając go w widocznym miejscu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Zayn przygląda mi się z zabawną miną.
- Czy ciebie do reszty coś walnęło? - zaczął się śmiać.
- Taa, bardzo możliwe. - wyszczerzyłem się.
Wpatrywał się w zdjęcie USG mojego dziecka, i nie mam pojęcia czemu, ale byłem cholernie z tego dumny.
- Piękna jest, nie? - uśmiechnąłem się zdejmując marynarkę i rozpinając trochę koszulę.
- Czyli dziewczynka? - spytał, na co kiwnąłem głową. - Zobaczymy, czy udało ci się zmajstrować coś ładnego jak się urodzi. - zaśmiał się.


Wypuściłem ze świstem powietrze odkładając kolejny dokument.
Zayn wyszedł, i na domiar złego przyszedł mój ojciec, który teraz niespokojnym krokiem przemierzał gabinet.
- Uważaj, w twoim wieku częste są już choroby kości, może usiądziesz? - mruknąłem, bo coraz bardziej mnie to wkurwiało.
- Zamknij się gówniarzu. - zmarszczyłem brwi słysząc jego ostre słowa.
- O co ci chodzi? - parsknąłem składając podpis na fakturze.
- Chodź tu. - powiedział oschle.
Wstałem i podszedłem do niego.
Zamachnął się i zanim zdążyłem zareagować poczułem cholerny ból w kroczu.
- Czy ciebie do reszty popieprzyło? - syknąłem pochylając się, żeby zmniejszyć nieprzyjemne uczucie.
- Kto ci kazał robić dzieciaka?
Przepraszam, co?
- Totalnie nie wiem o co ci chodzi, ale jesteś chory. - skrzywiłem się gdy kolejna fala bólu rozeszła się w tym strategicznym miejscu.
- Masz zajmować się firmą! Już wolałem to jak miałeś co noc inną, przymykałem na to oko, ale teraz? Może jeszcze weźmiesz z nią ślub, i będziesz miał więcej dzieci?
- Oczywiście że wezmę ślub. Dzieci na razie nie planuję. To jest moje, pieprzone życie, a firma nie powinna być na pierwszym miejscu. - mruknąłem.
- Miałeś być bezpłodny. - warknął.
Co?
- O czym ty mówisz? - spytałem, czując że żyłem w większym gównie niż mi się wydawało.
- Byłeś chory. Dawaliśmy ci leki żeby to zwalczyć, ale...
- Nie kończ! - przerwałem. - Wyjdź.
Spojrzał na mnie i zmrużył oczy.
- Nie chcę cię kurwa widzieć.
Wyszedł zostawiając mnie z burzą w głowie.

- Panie Styles, mogę na chwilę? - sekretarka uchyliła drzwi.
- Taa. - mruknąłem. Wszystko we mnie buzowało.
- Mam panu coś do powiedzenia. - zaczęła i podążyła w moją stronę. Zamiast usiąść na przeciwko biurka podeszła blisko mnie i usiadła na blacie przede mną. Odsunąłem się odruchowo.
- Jesteś cholernie przystojny i seksowny.
O nie.
Odchrząknąłem i wstałem. Z dwojga złego wolałem nie patrzeć na nią z dołu.
- I na twój widok.. - zaczęła powoli i zakładając włosy za ucho podeszła do mnie przyciskając mnie do siebie. - Marzę tylko o...
- Nie. - odtrąciłem jej rękę gdy poczułem ją na moim kroczu. - Nie.
- Zastanów się. - oblizała wymownie usta.
- Niech pani natychmiast wyjdzie z mojego gabinetu.
Ile jeszcze dzisiaj?

Amelie's pov.
 - No a może tak? - spytała Eleanor z szerokim uśmiechem na ustach, pokazując kolejny sposób upięcia firanek w pokoju dziecka.
- Poprzednio mi się bardziej podobało. - oceniłam, a Keira mi przytaknęła.
- Mama! - Dave nie dawał o sobie zapomnieć siedząc w wózku i z zawzięciem atakując zabawkę.
- Tak tak kochanie.- mruknęła El skupiona na zawiązywaniu białej kokardki na firance.
Wyprasowałam już chyba tonę śpioszków, koszulek, pieluch, a tego nadal nie ubywało. Harry'ego chyba trochę poniosło.
- Tak ślicznie wyglądasz z brzuchem... - Keira nagle się rozkleiła a my z El wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Jak wieloryb. - zaśmiałam się.
- Jestem! - usłyszałam krzyk Harry'ego z dołu.
Po chwili stanął w drzwiach pokoju.
Posłałam mu uśmiech, ale ku mojemu zaskoczeniu go nie odwzajemnił.
- Coś się stało? - spytałam zaniepokojona. Nawet Dave przestał gaworzyć. Coś wisiało w powietrzu.
Machnął ręką.
Przywitał się z dziewczynami i wyszedł.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo i wyszłam za nim.
Był w sypialni. Rzucił niedbale płaszcz na łóżko.
- No mów co jest. - zamknęłam za sobą drzwi.
Podeszłam do niego i ujęłam jego twarz w dłonie tak, by na mnie spojrzał. Widziałam to w jego spojrzeniu. Smutek... którego nigdy u niego nie widziałam.
- Był u mnie ojciec. - zaczął powoli. Odsunęłam jego roztrzęsione dłonie nieudolnie próbujące rozpiąć koszulę.
Muskałam jego tors odpinając kolejne guziki.
- Ma mi za złe, że będę miał dziecko. A potem dobił mnie tekstem, że byłem kiedyś chory, i oni leczyli mnie tak, żeby choroba wywołała skutki uboczne, żebym był bezpłodny.
Moje palce zatrzymały się na ostatnim guziku. Spojrzałam mu w oczy. Były niebezpiecznie błyszczące, zranione.
- Myślałem, że oni chociaż trochę mnie kochali. Że gdzieś tam była ta jebana miłość, ale... - pokręcił głową. Poczułam jego łzy gdy schował twarz w zagłębieniu między moją głową a ramieniem.
Płakał.
Harry płakał.
____________________________________
Powiem Wam, że macie niezwykłą moc! xd
Wchodzę sobie dzisiaj wieczorem na bloga, patrzę: 10 KOMENTARZU, ŁO MATULU, JUŻ?!
No i co? I biorę się zapisanie. I od zera napisałam w godzinę rozdział.
To jest mistrzostwo, mówcie co chcecie xd
Dziękuję, że komentujecie, że się dzielicie tymi emocjami, jesteście mega kochani!

min. 11 komentarzy = następny rozdział