wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 19

- Przepraszam. - szepnąłem do jej do ucha. Obróciła się w moją stronę. Usiadłem obok niej na łóżku i dałem nędzną różę. Wszystkie kwiaciarnie już o tej porze zamknięte, totalny bezsens.
Uśmiechnęła się lekko i ku mojemu zdziwieniu wtuliła się we mnie mocno. Tak szybko jej przeszło? Myślałem, że wyląduję na kanapie w salonie...
- Ja... - zaczęła ale wyraźnie się zawahała.
Przeciągnąłem ją na swoje kolana. Teraz miałem wygodny dostęp do jej szyi.
- Ja ... tak sobie  myślałam... żeby t-to dziecko... zostawić, i...
Chwila, co?
O mój Boże tak, właśnie tak!
Nie wiedziałem co w tamtej chwili ze sobą zrobić. Przytuliłem ją do siebie mocniej.
- Przepraszam, że myślałam tylko o sobie... 
- Nie przepraszaj, miałaś prawo żeby to zrobić...
O cholera! Przytuliłem ją tak mocno, jak tylko się dało.

I znowu ta cholerna bezsenność. Nocna, głęboka cisza sprzyjała niechcianym myślom, że ja jednak nie dam rady jako ojciec. Jestem tragiczny w zasadzie we wszystkim. Okazywanie uczuć, jakakolwiek czułość, to wszystko tak cholernie trudno mi przychodzi...
A jeśli będę musiał wyjechać, albo... sam nie wiem...
Tak bardzo chciałem tego dziecka, a w chwili gdy okazało się, że jednak będę mógł je wychować naszło mnie tyle cholernych obaw i strachu...
Tak jak niedawno wsłuchiwałem się w oddech Amelie. Jej poduszka była odrzucona gdzieś poza łóżko - mój tors widocznie był wygodniejszy.
Musimy sobie poradzić. Zwyciężyliśmy raka, daliśmy radę z moim trudnym charakterem, wytrzymała ze mną, to nie może być dla nas coś trudnego... jedynie przerażającego...
A jeśli Amelie będzie miała depresję poporodową? Albo nastąpią jakieś powikłania i stracę jedno z nich? A może oboje tego nie przeżyją?
Ratunku...
Przecież lekarz mówił, że z dzieckiem wszystko dobrze, a Ami nie przechodzi ciąży tak ciężko jak wszyscy się tego spodziewali. Musi być dobrze.
Cholera, ale przecież my nie mamy żadnych rzeczy dla dziecka...
Ani pokoju, za jakiś czas chyba zamiast papierkowej roboty zarobię się trochę inaczej.


- Harry? Zayn? - Amelie stanęła w progu. - Louis? - powiedziała z jeszcze większym zaskoczeniem. - Co wy...
Zdezorientowanie ustąpiło uśmiechowi gdy uważnie się nam przyjrzała. Najlepiej wyglądał Zayn. Na co dzień ułożone żelem włosy były w nieładzie, związane jakąś szmatą, wykrojony garniturek zastąpiły podarte dżinsy i rozciągnięta koszulka Rolling Stones ( którą chyba wyciągnął z wora z ciuchami z college'u). W rękach trzymał puszki z farbą, a na szyi zawiesiłem mu idealnie pasujące, białe zasłonki w jakieś duperele; chyba motylki.
- Bierzemy ten pokój obok sypialni czy obok biura? - zaśmiałem się całując ją w policzek.
- J-a...
- Ten obok sypialni jest od południa, będzie więcej słońca. - zasugerowała jej matka.
Kiwnąłem głową w stronę chłopaków i zaczęliśmy się wspinać na górę, obładowani farbami, kartonami i innym cholerstwem.
- Jestem na to za stary. - jęknął Louis opuszczając z hukiem puszki z farbą na podłogę.
- Stary, może jeszcze panele zmienisz? - zaśmiał się Zayn.
- Nie ma czasu! - uśmiechnąłem się szeroko ignorując fakt, że się ze mnie nabijają.
- Nie ma czasu. - zaczął naśladować mnie Louis. - Dziecko urodzi się za 4 miesiące, nie ma czasu.
- Różowa?! - krzyknął Zayn gdy otworzył puszkę.
- To jest "pastelowy róż z domieszką malinowego", debilu! - zaśmiałem się cytując Eleanor.
- A nie mogłeś jakiś niebieski? Zielony? Szary? Coś męskiego! Znając moje zdolności, będę cały upieprzony farbą, Keira mi nie daruje do końca życia jak wrócę do domu!
- Współczuję twojej córce w przyszłości, kochanie. - odparł Louis robiąc żartobliwą minę.
- Powiedział facet, który kupił synowi różowe śpiochy. - odciął się Zayn.
- To była pomyłka, spróbuj rozróżniać kolory jak rodzi ci się dziecko! - Louis zaczął się śmiać.
- Debile. - parsknąłem.

 - Nie stresuj się tak! - zaśmiałem się robiąc dobrą minę do złej gry. - Bardziej bałbym się tego, że Zayn i Louis zdemolują nam dom.
- Albo twoja matka zdemoluje mnie, i już nie będę musiała martwić się o dom... - mruknęła Amelie.
- Daj spokój. - położyłem rękę na jej udzie wciąż nie spuszczając wzroku z drogi. Mam teraz zbyt wiele do stracenia. - Właściwie jej chodziło o to, że latka mijają, a ja nie mam dzieci. Myślała, że może już nie dam rady czegoś zmajstrować.
Spojrzała się na mnie krytycznym wzrokiem.
- Nie chodziło jej o to, masz przecież 25 lat... może chciała mnie odstraszyć, albo coś takiego...
- Myślisz, że 25 lat to dla niej młody wiek? Oni brali ślub w wieku 18 lat. Mama była w ciąży jako dziewiętnastolatka, tylko poroniła. Rok później też. I tak co roku, aż nie udało się ze mną. - prychnąłem, jednocześnie wzdrygając się od kwestii poronienia. To może przejść jakoś genetycznie na mnie, a ja mógłbym przenieść to... nie, nie wgłębiajmy się.
- Nie wiedziałam... - powiedziała cicho. - Może teraz spojrzę na to z innej strony...
- Moja matka akurat nie zasługuje na współczucie kochanie. - odparłem.
- Zasługuje... ile ona dzieci straciła, ja bym tego nie przeżyła...
- I nie będziesz musiała przeżywać, koniec tematu.
- Wiesz, że cię kocham? - uśmiechnęła się i pogładziła moją dłoń nadal znajdującą się na jej udzie.
- Wiem, ale możesz mi to mówić bez końca.
W tej samej chwili urok prysł. Wjechałem w tak dobrze znaną bramę, która automatycznie się za nami zamknęła, jakby przypominając że wjechaliśmy do paszczy lwa.
Dylan wybiegł na taras i zaczął nam machać. Nie chciało mi się pieprzyć z parkowaniem do garażu, więc wjechałem na trawnik. Dostałem burę od Amelie, że coś zniszczę, ale nie obchodziło mnie to teraz.
Po chwili stanęliśmy przy drzwiach mojego rodzinnego domu. Mimo, że byliśmy niezapowiedziani, moja matka otworzyła nam w porządnym makijażu, szpilkach i eleganckim stroju. Co tu się dzieje...
Salon idealnie wysprzątany, ojciec w koszuli i spodniach od garnituru. Tak cholernie się cieszę, że się stąd wyrwałem.
- Synu! Jest jakiś powód twojej wizyty? - tata wstał i sztywno uścisnął mi rękę. Potem przeniósł wzrok na Amelie i staromodnie ucałował ją w wierzch dłoni.
- Napijecie się czegoś? Kawa, herbata? Dan przywiózł świetne wino z wycieczki do Włoszech. - zaczęła się lawina propozycji od mojej matki.
- Wino nie. - uśmiechnąłem się ściskając rękę Amelie. - Kawa.
- A ty kochanie? - matka uśmiechnęła się do mojego anioła.
- Ja poproszę herbatę. - starała się chyba zabrzmieć bardzo uprzejmie.
Gdy usiedliśmy przy stole ogarnął mnie lekki stres. Wiedziałem, że Ami raczej nie będzie zdolna im tego powiedzieć... cud, że w ogóle wydusiła kilka słów.
- Opowiadaj, jak w firmie. - ojciec klepnął mnie w plecy.
Ja chętnie to odwlokę, wcale nie chcę wam mówić.
- Co ty masz na twarzy? - przerwała mama i podeszła do mnie z serwetką.
- Farba? - spytała z niedowierzaniem i zaczęła ścierać brud. - Różowa?
Amelie zachichotała cicho. Mądrala jedna.
- Taaa, no bo właśnie... - Boże Święty, ja im tego nie powiem... Gdzie się podział ten prostolinijny Harry, który mówił o seksie jak o skarpetkach?
- Gdzie Dylan? - wydusiłem.
- Na górze. Rzadko do nas schodzi. - wzruszył ramionami tata.
- Więc? - spytała mama a ja znowu miałem trudności z oddychaniem. - Jak firma?
Odetchnąłem.
- Dobrze... - zawahałem się.
- Jakieś kontrakty?
- To znaczy... o to bardziej odpowiada Zayn. Ja przez jakiś czas nie powinienem opuszczać Anglii, więc z mojej strony byłoby ciężko... - odchrząknąłem.
- Masz jakieś problemy w papierach? Pojadę załatwić... - zaoferował się ojciec.
- No... nie, właściwie to powodem jest sprawa, dla której tu przyjechaliśmy.  - teraz albo nigdy, Styles.
- Tak?
- Ja... jestem w... - co ja do cholery jasnej gadam? Poczułem uścisk dłoni Amelie pod stołem. - Amelie jest w ciąży. W piątym miesiącu.
Wypuściłem głośno powietrze, wraz ze wszystkimi moimi obawami.
______________________
JEST JEST JEEST XD
Wyrobiłam się, mam czyste sumienie.
Postaram się dodać następny jak najszybciej, mam nadzieję że max. za tydzień się pojawi.
Jak wiecie, niedługo kończymy 3 część. Znaczy, niedługo, w sensie kilka rozdziałów, ale kiedy ja je napiszę to już wyższa filozofia, ale damy radę xd
Zepnę się z pisaniem, i pewnie do świąt skończymy.
W nagrodę za długą przerwę nie będzie poprzeczki komentarzy, po prostu proszę, żebyście skomentowali.
Za chwilę zabieram się za 20 rozdział, żeby nie było.
xx  













poniedziałek, 24 listopada 2014

Info

"KIEDY ROZDZIAŁ?"
"Dodasz rozdział na Intern 2?"
"Opuściłaś Lollines?"
"Kiedy dodasz rozdział na Intern 2?"
"DLACZEGO SIĘ NIE ODZYWASZ? :("
i uwaga
"Heey I love ur fanfiction "Intern", can I translate it on spaish? there'll be lovely! I'm sorry for mistakes. And oh, do u write this fanfic now? Because  I was visited the blog and an update was a long time ago"

ZDALIŚCIE EGZAMIN, MAM TAK CHOLERNY SPAM W SKRZYNKACH W KAŻDYM MOŻLIWYM MIEJSCU, DZIĘKUJĘ <3 (NO SARKASM) XD
Sprawa wygląda tak, że mam bardzo mało czasu, składa się na to bardzo dużo wydarzeń zgromadzonych w listopadzie i grudniu. Grudzień to już totalna masakra, zbiórki charytatywne, sterczenie w sklepach przez weekendy i zbieranie żywności, łażenie po domach dziecka, koncerty, mamo... wolę o tym nie myśleć.
W listopadzie miałam (i mam do końca miesiąca ;/ ) bardzo dużo wystaw, moja pani od plastyki stwierdziła że jestem cyborgiem i że dam radę namalować 7 obrazów przez tydzień... no cóż...
No i jeszcze trochę jeździłam po Polsce ze specjalnym projektem.
Więc jak widzicie trochę tego dużo ;-;
Tak, Morphine udało mi się zaktualizować, ale na Intern nie starczyło w zeszłym tygodniu czasu. Mam nadzieję że mi wybaczycie. Nadrobimy to po świętach ( DWA TYGODNIE WOLNEGO, JA CHYBA UMRĘ *-*)
Postaram się napisać ten rozdział na ten tydzień. Nie mam pojęcia na kiedy, ale napiszę.
Mam nadzieję że mi wybaczycie.
ZOSTAŃCIE ZE MNĄ :D <3
XX