niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 22

 Będę prawdziwym, kochającym ojcem. Będę rozpieszczał ją do nieprzytomności, w tyłku mam wszystko inne, ona ma być szczęśliwa, musi mieć wszystko, musi wiedzieć, że ja zawsze przy niej będę...
Westchnąłem bezmyślnie gapiąc się w telewizor.
Czułem się tak okropnie... tak samotnie, mimo, że słyszałem dobiegające z góry śmiechy Amelie i jej matki.
Zawsze wiedziałem, że moi rodzice są specyficzni... cholera, wiedziałem że nie jestem dla nich najważniejszy... przynajmniej dla ojca. Wierzyłem w matczyną, cholerną miłość. I to zawsze było z tyłu głowy, że mam ich, mimo ich chłodu zawsze zrobią dla mnie bardzo dużo...
Ale wszystko runęło. Nawet nie wiem dlaczego, bo przecież i tak nie darzyłem ich szczególną miłością. Czułem się taki niekochany, taki samotny, jak jakiś dzieciak.
Gdyby nie Amelie...
Gdyby nie dziecko, na prawdę nie wiem co bym zrobił...
Kątem oka zauważyłem, że Ami stanęła w progu badając moją reakcję. Powiedziałem jej, żeby zostawiła mnie samego, ale chyba tak na prawdę cholernie jej potrzebowałem, bo od razu poczułem się lepiej. Odrobinę. Ciemnobrązowe oczy uważnie obserwowały. Wesołe ogniki zniknęły, gdy tylko napotkała mój wzrok. Wyglądała tak cholernie pięknie... Bez codziennego makijażu, w niedbale spiętych, czarnych włosach, w o wiele za dużym, szarym swetrze, który obwijała wokół zaokrąglonego brzucha... Nawet jej lekko spuchnięte nogi opięte czarnym materiałem spodni, i przygarbiona postawa wyglądały uroczo.
Usiadła bez słowa obok i otarła opuszkami palców mój policzek. Dopiero wtedy zorientowałem się, że z oczu nadal lecą niechciane łzy...
- Naprawdę nie mam pojęcia jak ci pomóc, Harry... - odparła smutno przejeżdżając palcami po mojej dolnej wardze.
- Bądź... - wychrypiałem. Ciężko było poznać mój głos.
- Kocham cię. - powiedziała delikatnie.
- Ja ciebie też. - powiedziałem przytulając się do niej. Moje ręce powędrowały na jej brzuch. Wyczułem delikatne ruchy, i od razu było mi lepiej.
- Córeczko? - usłyszałem niepewny głos matki Ami.
- Tak?
- Chciałabym z wami porozmawiać...
Usiadła na fotelu. Bawiło mnie to, że bała się na mnie spojrzeć. Amelie odsunęła się ode mnie i usiadła obok.
- Tyle czasu już z wami mieszkam... a teraz jeszcze będziecie mieli dziecko... więc stwierdziłam, że dobrze by było, żebym się wyniosła.
- Dokąd? - spytała Amelie z góry wiedząc, że jej matka nie ma się gdzie podziać.
- Jeszcze tego nie wiem, ale...
- Daj spokój mamo.
- Jeśli o mnie chodzi, może pani tu mieszkać ile chce. - powiedziałem, żeby nie było że mam coś przeciwko. Spojrzała na mnie z dziwnym ciepłem, jakby sympatią.
- Ale dziecko...
- Ten dom jest wystarczająco duży, żebyśmy pomieścili tu stado słoni. - zaśmiała się Amelie a ja się uśmiechnąłem. Planowałem zbudować jeszcze większy, ale właściciel mojego poprzedniego apartamentu mnie wywalił. Po co był mi taki duży dom? Nie wiem... Chore ambicje i chęć zaimponowania...


,,Jadę z mamą. Możesz dojechać później, spokojnie xx"
Nie, kurwa mać, muszę na tym być. Jebana konferencja, jebane korki które już straszyły za oknem.
,,Będę."
Odpisałem szybko i poprawiłem się na fotelu stukając nerwowo długopisem.
Cholera jasna! Miałem ochotę wołać o pomstę do nieba za to, że jakiś mądrala popisywał się swoją wiedzą ze statystyki. Każdy idiota to wie. A tak się składa, że ja akurat mam narzeczoną w ciąży, która rano zemdlała, i nie jest mi do śmiechu.
Myślałem że wypluję wnętrzności jak zobaczyłem bladą Ami osuwającą się na łóżko.
A potem odzyskała przytomność, wszystko było dobrze, i siłą wypchnęła mnie na to szkolenie. Ale i tak umówiłem ją do lekarza, i prawie ze złości mnie zabiła. Czułem, że coś wisi w powietrzu. I nie wybaczyłbym sobie, gdyby dziecku się coś stało. Mimo, że totalnie nie byłoby w tym mojej winy. Chociaż... może dałem wadliwe geny? Boże, znowu się zaczyna. Od jakiegoś czasu ciągle się zamęczam, że z mojej strony coś zawali... że coś będzie nie tak. 
- Więc to wszystko, co chcieliśmy państwu przekazać. Dziękuję za spotkanie. - prowadzący powiedział spokojnie, a ja wystrzeliłem szybko do wyjścia  zanim zebrał się przed drzwiami tłum.
Wyszedłem przed budynek, i załamałem się na widok gigantycznego sznura samochodów. 
O ile wiem, to nie jest daleko. Zdecydowałem się na pójście na pieszo.... tylko czy trafię bez nawigacji?


Amelie's pov.
- Przep...przepraszam! - do gabinetu wpadł zdyszany Harry. - Ja się chyba starzeję...
Jego oddech był nierówny, twarz zarumieniona, włosy rozwiane w nieładzie.
- Nie powinieneś biegać po tej chorobie... - powiedziałam cicho chwytając jego wyciągniętą rękę. A lekarz mówił, żeby nie biegał, zwłaszcza na zimnie, żeby uważał... ale to przecież jeden wielki, uparty osioł.
- Coś... coś poważnego? - próbował złapać oddech.
- To mogłoby być niepokojące. - zaczął spokojnie a Harry zbladł. - Sprawdziłem wszystko. Dziecko w porządku, wyniki pana partnerki też... Myślę, że to po prostu chwilowe niedomaganie organizmu. Musi teraz przetrzymać wiele zmian, i takie rzeczy się zdarzają. Na wszelki wypadek, gdyby cokolwiek się działo, proszę dzwonić. Umówię państwa na wizytę za tydzień. I zapiszemy dodatkowe witaminy. Powinno być w porządku, to tylko niepotrzebny stres. - uśmiechnął się ciepło.
Harry odetchnął i opadł na krzesło.
- Aha, zapomniałbym. Muszę uzupełnić kartoteki, i wpisać nazwisko dziecka. Jeśli państwo nie są małżeństwem...
- Moje. Moje nazwisko. Styles. - powiedział Harry bez wahania. Zaśmiałam się cicho. Nie miałam nic przeciwko, ale on był już tego pewny, zupełnie bez konsultacji ze mną, i w pewnym sensie to było nawet urocze.

- Myślałem, że mi serce wyskoczy. - użalał się nad sobą Harry siadając obok na kanapie.
- Starość nie radość. - pokręcił głową Louis klepiąc go po plecach.
- Ja ci dam, staruchu jeden! - zaśmiał się.
- Ami. - podszedł do mnie Lou i uważnie mi się przyjrzał. - Jesteś strasznie blada.
Zmarszczyłam brwi.
- Gdzie?! - Harry się poderwał i go odepchnął. - Matko boska, dobrze się czujesz? Kochanie, słyszysz mnie!?
- Harry nic mi nie jest. - zaśmiałam się. - On cię nabiera.
Louis tarzał się już ze śmiechu, a Eleanor bezskutecznie próbowała go uspokoić.
- Dave, współczuję ci takiego ojca. - odparł Harry i usiadł koło mnie naburmuszony, ale i tak widziałam, że się uśmiecha.
Chłopiec niewiele sobie z tego robiąc rysował coś zawzięcie.
- A właśnie! Planujecie coś z waszym ślubem? - spytała El z podekscytowaniem.
- Zupełnie nic. - parsknęłam. - Jeszcze czas... właściwie nawet nie wiadomo kiedy będzie... czy będzie.
- Czy ja o czymś nie wiem? - podniósł się Harry.
- Sprawdzałam czy mnie słuchasz. - uśmiechnęłam się.
- Jasne, czyli dzisiaj jest dzień robienia ze mnie głupka?
- Skąd taki pomysł? - zrobiłam niewinną minę.
Pokręcił głową, zacisnął usta udając obrażonego i wbił we mnie dziwne spojrzenie. Ale i tak widziałam, że jest szczęśliwy i nic tego nie zepsuje - zdradziły go dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach przy nawet najdrobniejszym uśmiechu.
______________________________
Przepraszam za "lekkie" opóźnienie ale mam taki zamęt WSZĘDZIE że nie ogarniam życia xd
Dziękuję, że jesteście <3
+ dziękuję @hazzproof za takie miłe słowa na twitterze <3
No i dodatkowo:
Nie wiem, czy do świąt będzie kolejny rozdział, więc przy okazji
                                                                     wesołych świąt
i żebyście dostały follow od idola i co tam jeszcze chcecie :D
Postaram się na święta przygotować jakąś niespodziankę dla Was (i nie zgadujcie, że to następny rozdział bo wy tego nie wiecie, jasne? xd Tak na serio, jeszcze nie wiem co to będzie :D ) bo jesteście bardzo, bardzo kochani! <3
 XX

min. 12 komentarzy - następny rozdział






 





5 komentarzy:

  1. nie ma za co słońce ♥
    jejku rozdział genialny sjffweqfnckn
    wesołych świąt również haha i szczęśliwego nowego roku
    do następnego

    OdpowiedzUsuń
  2. uhsdkfhsdkhf rozdzial>
    nawzajem

    OdpowiedzUsuń
  3. Chce, zeby dzidcko sie juz urodzilo ew
    Super nn

    OdpowiedzUsuń
  4. Supiiii
    Wesolych

    OdpowiedzUsuń