niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 9

- To jest wasz dom? - moja matka była coraz bardziej zaskoczona gdy szłyśmy przez podjazd. - Córeczko...
- Harry'ego. Ja mieszkam z Louis'em, jego dziewczyną i dzieckiem. - odparłam.
- Wkrótce to się zmieni. - usłyszałam mruknięcie Harry'ego który poszedł przodem żeby otworzyć drzwi.
- Masz jakieś swoje rzeczy? - spytałam gdy weszłyśmy do holu.
- Nie... nie zdążyłam nic zabrać z domu... - zawahała się i wbiła wzrok w podłogę.
- Dam ci coś swojego. - odpowiedziałam zdejmując płaszcz.
Harry zniknął gdzieś na górze.
- Jak tu nowocześnie... córeczko, nie wiedziałam że ci się tak powodzi...
- To dom Harry'ego i jego pieniądze, ja nie włożyłam w to ani grosza.
- I broń Boże nie masz wkładać! - usłyszałyśmy krzyk Harry'ego z piętra na co się zaśmiałam.
- Nie będę wam przeszkadzać? - spytała cicho.
- Chyba żartujesz. - pokręciłam głową. - Chodź do kuchni.
W drodze przez hol rozglądała się po pomieszczeniu oczarowana. Zupełnie nie wiedziałam czym, jak dla mnie urządzenie tego domu było dość... typowe jak na bogatego kawalera.
Czarno białe i minimalistyczne.
Niepewnie usiadła na kuchennym krześle i zaczęła się rozglądać.
Wyjęłam z torby Harry'ego kartkę z przepisanymi lekami i zaczęłam je przygotowywać.
- Chorujesz? Milly... - jej głos nadal był roztrzęsiony i cichy.
- To Harry. - odparłam na chwilę zagryzając policzek żeby się nie rozpłakać. - Ma raka płuc.
- Kochanie... - zakryła usta dłonią i wstała żeby mnie przytulić. - W ogóle po nim nie widać... długo?
- Rok.
Usłyszałam z łazienki odgłos puszczanej wody, więc domyśliłam się, że Harry bierze prysznic.
- Chcesz coś zjeść, wypić?
- Tak... - zawahała się. - Obojętnie co.
- Nadal lubisz jajecznicę? - spytałam wspominając czasy kiedy jako mała dziewczynka nieudolnie smażyłam jej ukochane danie.
Pokiwała głową i na jej twarzy również pojawił się cień uśmiechu.
- Poczekaj, spytam też Harry'ego.
Skierowałam się do łazienki i zapukałam. Od razu usłyszałam jak odpowiada ,,wejdź".
Zamknęłam za sobą drzwi. Pomieszczenie było zaparowane a w powietrzu unosił się jeszcze zapach jego wody kolońskiej. Wyszedł spod prysznica i od razu obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
Przez chwilę obserwowałam jak wyciera włosy z których i tak sączyły się jeszcze kropelki wody.
- Nie patrz na mnie.
- Myślałam że ty nie znasz czegoś takiego jak wstyd. - zaśmiałam się.
- Nie o to chodzi. Na niego - zaczerwieniłam się domyślając się o co mu chodzi. - możesz patrzeć do woli, kochanie. Nawet pozwalam ci go dotknąć.
Zaśmiał się.
- Po prostu nie jestem w najlepszej formie. Dawno nie byłem na siłowni. - kontynuował.
- Przestań, nie zmieniłeś się w ogóle. - cmoknęłam go w policzek. - wyglądasz cholernie kusząco.
Uśmiechnął się i przewiązał ręcznik w pasie.
- Miałam ci się spytać czy chcesz jajecznicę.
- Z twoich rąk nawet truciznę. - wyszczerzył zęby. Pokręciłam głową i wyszłam z zaparowanej łazienki.

Po kolacji Harry znowu gdzieś się ulotnił a ja z mamą poszłyśmy do jej tymczasowego pokoju. Gdy weszłyśmy do pomieszczenia mama stanęła na środku pokoju i zaczęła się rozglądać.
- Jeśli chcesz, możesz wybrać inny. Na tym piętrze są jeszcze dwie sypialnie, plus ta zajęta przez Harry'ego, możesz wybierać do woli. - zaśmiałam się. - Na drugim piętrze jest jeden duży pokój, tam też możesz spać.
- Nie, tu jest dobrze. - pokręciła głową. - Ja... Harry musi być chyba bardzo bogaty...
Wzruszyłam ramionami.
- Milly ja nie chcę wam przeszkadzać... może Harry sobie nie życzy, może chce odpocząć...
- Przestań, mamo. Harry sam zaproponował żebyś tu się zatrzymała. - odpowiedziałam kucając przy szafce w poszukiwaniu jakiejkolwiek pościeli.
- Gdzie on to trzyma?
Mama zachichotała.
- Harry! - krzyknęłam wychodząc na korytarz.
- Tak kochanie? - usłyszałam jego głos dochodzący gdzieś z głębi domu.
- Gdzie ty do cholery masz pościele?
- Chyba w pralni... tak myślę. - usłyszałam jego śmiech.
Westchnęłam i zbiegłam po schodach z powrotem na parter.

Gdy wszystko już było gotowe dałam mamie swoje ubrania i ręcznik i poszła pod prysznic. Odetchnęłam i poszłam do Harry'ego na taras.
- Przeziębisz się. - odparłam przytulając się do niego. Stał w dresach i T-Shircie oparty o barierkę.
- Bez przesady. Nawet nie jest tak zimno, teraz ty mnie ogrzejesz. - uśmiechnął się i pocałował w czubek głowy.
Zapadła cisza, ale nie była niezręczna, tylko bardziej kojąca. Staliśmy wtuleni. Głaskał moje włosy.
- Wiesz, że bardzo cię kocham? - wyszeptał pochylając się i całując mnie w skroń.
Spojrzałam mu w oczy i się uśmiechnęłam.
- Teraz nawet przez chwilę wydawało mi się, że nie mam w sobie tego dziadostwa... że wszystko jest dobrze i jestem zdrowy. - wychrypiał.
Z trudem powstrzymałam łzy po jego wypowiedzi. Przylgnęłam głową do jego torsu i słuchałam jak bije jego serce. Równomiernie i spokojnie.
- Jak długo masz zamiar ją tu trzymać? - spytał po chwili.
- Nie wiem...
- Nie może znaleźć jakiegoś mieszkania czy coś?
- Harry moja matka nie ma pieniędzy. Ja nie pochodzę z rodziny w której każdy ma kasy jak lodu, a własnej matki nie zostawię na ulicy. Jutro mogę wyjechać z nią do mnie.- odparłam lekko zirytowana i wyszłam.
Weszłam do łazienki przylegającej do naszej sypialni i odkręciłam wodę. Prysznic był mi teraz chyba najbardziej potrzebny.
Nie chciałam opuszczać cichej i spokojnej łazienki więc smarowałam się każdym możliwym balsamem, czesałam kilka razy mokre włosy i przyglądałam się swojemu nagiemu odbiciu w lustrze. Co Harry we mnie widział? Miałam dziwny kształt twarzy, zbyt mały nos, dziwne usta... i przede wszystkim nudne oczy i zwyczajne czarne włosy. Przecież mógł wybierać w pięknych blondynkach z niebieskimi oczami czy kimś kto zapierał by dech w piersiach.
Przez ten cały rok zaniedbałam sylwetkę mojego ciała, kiedyś chciałam być chuda ale teraz patrząc na wystające żebra stwierdziłam, że nie jest to ładne.
Byłam tak przerażająco daleka od ideału...
Westchnęłam i ubrałam jakąś starą koszulkę Harry'ego i legginsy.
Jak on mógł jeszcze na mnie patrzeć?
Wyszłam z łazienki i zauważyłam Harry'ego rozwalonego na łóżku w samych bokserkach, przeglądającego coś w laptopie. Nie zareagował na mój widok. Nie dziwię mu się, wyglądam odrażająco.
Schowałam ubrania do torby i wyszłam z sypialni kierując się do pokoju mamy.
Zapukałam w drzwi i od razu otrzymałam odpowiedź. Siedziała na łóżku i patrzyła się w okno wychodzące na rozległy ogród.
- Nie przeszkadzam? - spytałam siadając obok niej.
- Raczej ja powinnam o to was spytać. - uśmiechnęła się słabo. - Milly przepraszam cię za wszystko... Za to, że zmuszałam cię do znajomości z Matte'm, za to, że nie zauważyłam co się dzieje... że pozwoliłam ci odejść i tak wcześnie zacząć żyć na własną rękę... Ojciec nie pozwalał mi cię szukać, nawet nie wiesz jak mi dzisiaj ulżyło jak zobaczyłam, że żyjesz nawet w lepszych warunkach niż ja mogłam ci zapewnić...
Westchnęłam i ją przytuliłam.
Nie wiem dlaczego, ale w tej chwili czułam się strasznie smutna... może to przez to dumanie nad swoim wyglądem...
- Harry jest bardzo przystojny. - uśmiechnęła się. - cieszę się z twojego szczęścia. Jutro się stąd wyniosę, obiecuję.
- Mamo przestań. Możesz tu zostać dopóki sobie czegoś nie zajdziesz.
- Nie Milly. Nie chcę przeszkadzać wam, młodym... z resztą wydaje mi się, że Harry nie jest zadowolony z tego że tu jestem.
- To nie tak. Po prostu dzisiaj wyszedł ze szpitala i może mu trochę odbiło, ale zapewniam cię, że mu nie przeszkadzasz.
- Właśnie... zaawansowany jest ten rak? - zaczęła się zamartwiać a ja westchnęłam.
- Nie bardzo... bywało gorzej, na prawdę myślałam, że to koniec, ale cały czas żyje... - spróbowałam się uśmiechnąć. - tym trzeba się cieszyć.

Harry's pov.
A miałem takie plany. Chciałem się ją nacieszyć, pokazać, że mi na niej zależy, a ona ściągnęła tu swoją matkę i u niej siedzi. Nie byłoby w tym nic złego, ale to jej matka zmuszała ją do bycia z Matt'em, ona pozwoliła żebym ten chuj ją skrzywdził, ona puściła ją samą do Londynu kiedy nie miała nic. Cholera, przecież mogło się jej coś stać! Cały się trzęsę namyśl, że przez nią Amelie ma teraz uprzedzenia do seksu, że mogło być jeszcze gorzej.
Nosiło mnie ze złości po pokoju. W pewnej chwili zauważyłem, że po raz kolejny dzisiejszego dnia dzwoni do mnie Caroline, moja dawna... przyjaciółka, tak to ujmijmy.
Nie mam pojęcia co mnie podkusiło żeby odebrać.
- Nareszcie się dodzwoniłam! - usłyszałem jej głos w telefonie.
- Hej, Car. - zaśmiałem się. - Coś ważnego do mnie?
- Tak! Wiesz, stęskniłam się z tobą i twoim ,,kolegą". - zagryzłem wargę gdy to usłyszałem. - Słyszałam, że wyszedłeś dzisiaj ze szpitala, więc moglibyśmy się spotkać na przykład u ciebie w biurze jutro i... sam dobrze wiesz, wrócić do starych czasów.
Nie, masz Amelie. Idioto, masz Ami.
- Będę czekał. - chwila, co? ,,Ty debilu! Amelie! Rozumiesz? AMELIE!" moje sumienie nie dawało mi spokoju.
Usłyszałem jej chichot.
Czy ja właśnie umówiłem się na seks z moją dawną kochanką?
Harry, jakim ty jesteś idiotą...
Z drugiej strony Amelie na pewno udaje, że chce ze mną być. Może jest ze mną dla pieniędzy?
Podskoczyłem wystraszony gdy do pokoju weszła brunetka.
Spojrzała się na mnie uważnie i wyczekiwała jakiegoś ruchu z mojej strony, ale ja stałem jak sparaliżowany.
Westchnęła i położyła się do łóżka.
_________________-
Rozłożyły mnie na łopatki Wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem hahahahah jak ja Was kocham xd
Wszyscy życzą Ami i Harry'emu wpadki hahahah no wiecie co? xd







sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 8

Wiele osób na twitterze pytało, jak wyobrażam sobie samochód i dom Harry'ego.
Nalegali, żebym wstawiła chociaż zbliżone do mojej wyobraźni zdjęcia, dla Was wszystko :)
Z samochodem nie miałam problemu, bo zawsze wyobrażałam sobie coś w stylu samochodu Niallera
Natomiast domu nie znalazłam :(
Wyobrażam go sobie jako duży, piętrowy budynek z wielkimi oknami od podłogi do sufitu, mnóstwem świateł, wielkim ogrodem wśród drzew otoczonym murem i szerokim, brukowanym podjazdem, w okół którego jest dużo kwiatów i drzewek ozdobnych. Czarne dachówki, biały tynk, czarne, cienkie ramy okienne i drewniane wstawki ozdobne w niektórych miejscach. :)
____________________________

- Za chwilę skończę układać płyty i przyjdę do ciebie. - odparłam uśmiechając się do mojego nowego - starego Harry'ego.
Pokiwał głową.
- Czekam. - wychrypiał a jego oczy zrobiły się ciemniejsze. Uznałam to za pozytywny znak tego, że się stęsknił, chociaż i tak nie miał na co liczyć, bo nie chcę go męczyć.
- Do widzenia. panno Simpson. - rzucił na odchodne trochę głośniej.
- Do widzenia, panie Styles.
Odprowadziłam go wzrokiem. wyglądał znowu tak idealnie, seksownie i był jeszcze bardziej przystojny. Zagryzłam wargę, gdy przyłapałam się na niezbyt przyzwoitych wizjach z jego udziałem tworzących się w mojej wyobraźni.

Harry's pov.
Jak ja tęskniłem za tym zapachem, za tym wszystkim co tu się dzieje.
Można powiedzieć, że trochę odżyłem gdy zacząłem podpisywać jakieś faktury. Wróciłem do żywych.
Gdy wszedłem do gabinetu zobaczyłem jakąś kobietę siedzącą na krześle naprzeciwko mojego biurka.
- Panie prezesie... ta kobieta ma do pana sprawę, mówi, że to bardzo pilne. - usłyszałem  za plecami głos sekretarki która niezbyt dyskretnie rozpięła kolejny guzik przy i tak odkrytym dekolcie.
- No dobrze. - "wracamy do normalności" - zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na fotel.
- Zaparzyć kawę? - spytała blondynka która teraz postanowiła trochę wyprężać w moją stronę swoje wdzięki.
- Tak, poproszę. - uśmiechnąłem się. Kiwnęła głową i wyszła.
Usiadłem na przeciwko tajemniczego gościa. Jej oczy wydały mi się jakoś dziwnie znajome. Była chyba w wieku mojej matki, tylko stanowiła jej zupełne przeciwieństwo, miała czarne włosy upięte w kok i niebieskie oczy.
- Ja przepraszam że się nie przedstawiłam. - wstała. - Nazywam się Carla Ev... Carla Donny.
- Harry Styles. - również wstałem i wyciągnąłem rękę. - Co panią tu sprowadza?
- Szukam mojej córki. - jej głos przybrał lekko rozpaczliwą nutkę. Z powrotem usiedliśmy. - Dowiedziałam się, że tu pracowała, nie wiem, czy nadal tu jest, ja...
- Niestety nie mogę udzielać informacji o pracownikach. - rozłożyłem bezradnie ręce.
- Ja wiem... ale proszę... proszę niech mi pan chociaż powie, czy ona nadal tu pracuje, chcę wiedzieć... czy w ogóle żyje... - wyglądała jakby mi się tu miała za chwilę rozpłakać. Dla świętego spokoju i głownie dlatego, że za chwilę miała tu przyjść Ami postanowiłem jak najszybciej się jej pozbyć. Niezbyt miłe, ale taki już jestem.
- Jak nazywa się pani córka?
- Amelie Evans.
W tej chwili jakby się trochę zestresowałem. Matka Ami? No nieźle. Cholera.
- Cóż... - odchrząknąłem nie wiedząc co powiedzieć.
Teraz poczułem się trochę  jakbym prosił ją o rękę Amelie czy coś.
No bo teoretycznie to moja przyszła teściowa.
Ciekawe czy ona wie...
Nie, przecież się przedstawiłem, a ona nie zareagowała...
Patrzyła na mnie z nadzieją w oczach. Takich samych, jakie ma moja ukochana...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu razem z tym swoim kwiatowym zapachem wparował nie kto inny jak Amelie.
Jak w jakiejś taniej komedii romantycznej.
Pozwoliłem sobie na chwilę wpatrzeć się w jej doskonałą sylwetkę, idealną twarz, czarne, lokowane włosy.
Amelie's pov.
Harry jak dawniej siedział za biurkiem onieśmielając swoją seksownością i urokiem, ale tym razem uwagę przykuła kobieta siedząca na przeciwko niego, która na mój widok wstała.... nie, to nie może być ona.
- Milly? Moja mała Milly... - jej oczy się zabłyszczały.
Harry był strasznie zdezorientowany.
- Mamo... co ty tu... - nie pozwoliła mi dokończyć bo zamknęła mnie w mocnym uścisku.
- Może wyjdziemy... - podciągnęła nosem. - Pan pewnie ma dużo spraw i nie chce wysłuchiwać mojego płaczu... Milly, moja Milly...
- Nie, mamo... w zasadzie to.. to jest mój narzeczony. - zawahałam się i spojrzałam na Harry'ego który lekko się uśmiechnął.
Ujęła moją twarz w dłonie.
- Córeczko... -rozpłakała się jeszcze bardziej. - Jak ty wyrosłaś... Moja mała Milly ma narzeczonego... Przepraszam. Przepraszam cię za wszystko, ja nie powinnam pozwalać ci odejść... Jak ty się zmieniłaś... Wyładniałaś, masz taką ładną buzię, taka zgrabna, wysoka...
- Jak mnie znalazłaś? - spytałam ignorując jej zachwyt.
- Spotkałam Louis'a, nie chciał mi nic powiedzieć... ale...
- Usiądź, wyglądasz jakbyś miała zasłabnąć. - mruknęłam i poprowadziłam ją na fotel.
- Amelie... - zaczęła gdy wygodnie się na nim oparła. - Rozwiodłam się z ojcem... proszę cię, daj mi szansę... żeby to naprawić, nadrobić... - wciąż płakała.
- Um... - wtrącił się po raz pierwszy Harry. - Może chce pani wody... czegoś do picia? - zawahał się i stanął obok mnie, jakby czuł się tu bardziej bezpieczniejszy.
- Jeśli to nie problem... I niech pan do mnie nie mówi pani, bo wydaje się że będę pana teściową... - na jej twarzy zauważyłam cień uśmiechu. Podał jej szklankę z wodą i znów wrócił na miejsce obok mnie.
- Wiem, że to co ci zrobiłam jest straszne, przepraszam... - jęknęła.
- Mamo od kiedy jesteś w Londynie? - spytałam.
- Od niedawna... Nie miałam już co robić w Wolverhampton, bo ojciec wyrzucił mnie z domu, i...
- Masz się gdzie zatrzymać? - zmarszczyłam brwi.
- Wiesz, jakoś daję radę... - zawahała się.
- Mamo. - ostrzegłam.
- Nie... - odparła cicho, jakby chciała żebym tego nie słyszała.
Co jakiś czas kątem oka widziałam, że Harry zbierał się żeby coś powiedzieć ale ciągle uciszałam go gestem ręki.
- Amelie, możemy na moment porozmawiać? - spytał nagle.
Kiwnęłam głową i zostawiliśmy moją rozpłakaną matkę za drzwiami.
- Co zamierzasz zrobić? - spytał lekko kierując ręką, żebym oparła się plecami o ścianę. Stanął między moimi nogami i pochylił się, nosem jeżdżąc po moim dekolcie.
- Harry! - chciałam go odepchnąć ale mocno objął ramionami moją talię. Poczułam jak jego język dotyka mojej rozpalonej już skóry. - Harry tu są ludzie, ktoś może wejść...
- Wszyscy są zajęci, sekretarka załatwia sprawy na poczcie. - mruknął i powrócił do drażnienia mojej skóry.
Jęknęłam gdy zaczął ją ssać.
- Tak cholernie cię pragnę... jak ja się za tobą stęskniłem... - wyszeptał.
- Harry muszę jechać z moją matką do mnie.
- Chcesz ją przygarnąć? Ami, ona...
- Dobrze wiem, co zrobiła, ale to jest matka.
Zmarszczył brwi. Jego usta w tej chwili przypominały mi trochę serce. Były różowe, pełne, kształtne.
- No więc do mnie. - odparł po chwili.
- Ty musisz odpocząć.
- Niekoniecznie. Mam wrócić do żywych, nie musisz na mnie uważać. - uśmiechnął się.
- Na pewno chcesz ją u siebie w domu?
- To twoja matka. Właściwie można powiedzieć, że przyszła teściowa, bo widzę że nadal nosisz pierścionek. - na jego policzkach ukazały się te wytęsknione dołeczki. - Żałuję tylko jednego. Nie będę mógł zrobić tego na co tak długo czekałem.
Przycisnął lekko do mnie swoje biodra.
- I tak byś nie mógł.
- Leki tu nie przeszkadzają. - uśmiechnął się. - Z resztą mogę tylko tobie coś zrobić. Bez przyjemności dla mnie.
Widziałam jak w jego oczach pojawiają się wesołe ogniki.
 - Zapomniałeś o swoim wczorajszym odkryciu? - spytałam obserwując jak marszczy brwi.
- Aaa... no tak... - jęknął. - ale to mi nie przeszkadza! Okres to nie jest przeszkoda...
- Jest. - zaśmiałam się i pociągnęłam go do gabinetu.
Matka na mój widok podskoczyła.
- Chodź, zawieziemy cię do domu Harry'ego. - powiedziałam i obserwowałam z jaką trudnością wstaje.
Harry w tym czasie założył płaszcz i szybkim krokiem podszedł do nad. Wyciągnął ramię i pozwolił, żeby moja matka się na nim oparła. Uśmiechnęłam się do niego.
Mama nie sięgała mu nawet do ramienia, przy niej jeszcze bardziej kontrastowała jego mocna budowa i szerokie ramiona. Pomógł ubrać jej kurtkę.
- Pójdę po swój płaszcz, a wy idźcie już do samochodu. - odparłam.
Harry's pov.
Amelie wyszła a ja spiąłem się w sobie i poprowadziłem jej matkę do wyjścia. Szła jakby za chwilę miała się przewrócić, a ja byłem cały zestresowany.
- Dziękuję ci, kochanie. - odparła cicho. Cholera, gdzie ja mam kluczyki...
Ręce mi się trzęsły i utrudniały znalezienie kluczy w kieszeni. Są. Odetchnąłem.
- To jest twój samochód? - spytała na co kiwnąłem głową. - Musisz być bogaty...
Zaśmiałem się.
Otworzyłem tylne drzwi i pomogłem usiąść jej na siedzeniu.
Gdy usiadłem za kierownicą i zapiąłem pas odchrząknąłem nerwowo. Gdzie do cholery jest Amelie.
- Macie dzieci? - przerwała niezręczną ciszę.
Cholera, jeśli to kolejny rodzic mający bzika na punkcie zostania babcią to przysięgam, będzie spała w samochodzie.
- Nie. - odparłem wymijająco. - I nie zamierzamy mieć.
Odetchnąłem z ulgą gdy zauważyłem wychodzącą z firmy Amelie.


piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 7

- Przecież nie byłeś mi daleki... Zayn, jesteś moim przyjacielem, bez twojego wsparcia nie wytrzymałabym tej sytuacji... - zbita z tropu obserwowałam jak bardzo jest przygnębiony.
- Kochasz innego. Z resztą wcale nie mam ci tego za złe, to było jasne że wybierzesz Harry'ego.
- Zayn o czym ty do cholery mówisz?
- Moje nędzne przemyślenia. Spierdoliłem to, prawda? - nie odrywał wzroku od drogi przed nami.
Pokręciłam głową. Przez całą podróż do szpitala próbowałam mu wytłumaczyć, że przecież między nami może być normalnie, ale jak widać to kolejny facet z własną, ubzduraną wersją wydarzeń.
- Sam to wszystko komplikujesz.
- Ale tak jest. Boże, gdyby ktoś nas zobaczył byłabyś skończona i to tylko i wyłącznie przeze mnie...
- Przestań do cholery nad tym rozmyślać! Zapomnijmy i będzie spokój! - odparłam zirytowana i  wysiadłam z samochodu.
- Nie, bo jak widzisz dla mnie to coś znaczyło, chociaż dla ciebie było to nic! - krzyknął i szybkim krokiem skierował się do szpitala zostawiając mnie w tyle.

Gdy weszłam do sali on już siedział na krześle. Harry podniósł się gdy tylko mnie zobaczył.
- Hej, kochanie. - przytulił mnie i pocałował w policzek. - Wróciłaś bezpiecznie do domu?
- Jak widać jestem cała i zdrowa, nikt mnie nie zgwałcił, żyję.
Uśmiechnął się i z powrotem się położył.
Najchętniej usiadłabym z drugiej strony łóżka, ale skoro chciałam zapomnieć o tym, co zdarzyło się w studiu musiałam zachowywać się normalnie. Usiadłam koło Zayn'a.
- Jak się czujesz? - spytałam podczas gdy on opuszkami palców badał skórę mojego przedramienia.
- Jestem taki... słaby. - spojrzał na mnie uważnie wyczekując mojej reakcji.
- To ja może nie będę wam przeszkadzał. - odchrząknął Zayn. - stary, zadzwonię dzisiaj do ciebie.
Spojrzał na mnie i wyszedł.
- Nareszcie. - odparł Harry i zmusił mnie żebym usiadła mu na kolanach.
Musnął moje usta i przygryzł ich dolną wargę. Przymknęłam oczy.
- Harry jesteś po lekach. - mruknęłam cicho nie pozwalając ogarnąć się rozchodzącej po moim ciele fali przyjemności.
- Muszę się tobą nacieszyć, moje dni są policzone. - powiedział i wrócił do całowania mojej szczęki.
Otworzyłam z powrotem oczy i ujęłam jego twarz w dłonie.
- Harry! Lekarze coś ci mówili?
- Nie.
- Więc tak do cholery nie mów.
- Jutro mogę wrócić do domu. Może nawet do pracy na jakiś czas.
Usłyszałam jego gardłowy śmiech.
- Wiesz co jest najlepsze? Nareszcie będę mógł zrobić to, na co czekałem przez cały rok. - mówiąc to przeniósł rękę na wewnętrzną stronę moich ud.
Odruchowo odepchnęłam jego rękę.
- Dlaczego masz dzisiaj spodnie? - spytał zachrypłym głosem.
- Nie mogę? - zaśmiałam się.
- Poczekaj. Jesteś drażliwa, blada, jakaś powolna i cicha, i dodatkowo te spodnie. Masz miesiączkę?
- Harry! - skarciłam go i od razu zeszłam z jego kolan siadając znowu na bezpiecznym, nie zadającym niezręcznych pytań krześle.
- Zgadłem. - odparł dumny z siebie.
- Odwal się.
- No no no. - zaśmiał się. - Może... może jedź do domu, jeśli się źle czujesz...
- Dam radę. - posłałam mu uśmiech.
- Wrócisz do mojego domu?
- Jeśli nadal będziesz mnie tam chciał.
- Dobrze. Jutro postaram się coś dla ciebie upichcić... i w ogóle. - wbił wzrok w podłogę. - Chciałbym żebyś jutro poczuła, że na prawdę mnie masz... strasznie cię zaniedbałem, w ogóle przez ten cały rok tyle zmarnowałem...
- Przestań się dołować. - delikatnie pogładziłam jego policzek.
- Nie mówiłem nic miłego, nie przytulałem, nie mówiłem, że kocham... - zaczął wyliczać.
- Dla mnie w tej chwili najważniejsze jest twoje zdrowie.
- Tylko tak mówisz. Każda kobieta potrzebuje czułości i tych rzeczy.
- Nadrobisz to jeszcze. - uśmiechnęłam się.
- Dlaczego Zayn dzisiaj był taki dziwny? Coś się stało? - odparł zmieniając temat.
,,Oj tak"
- Skąd. - rzuciłam niewinny uśmiech.
- Bo wiesz, teraz nie chcę żebyście poszli do łóżka. - zaśmiał się.
- Nie pójdziemy. Chociaż będzie ciężko, bo wiesz, on jest taki pociągający w tym swoim gabinecie. A te jego czarne włosy. - powachlowałam się ręką. - a widziałeś jak dzisiaj wyglądał w tej czarnej koszuli? I ta woda kolońska!
- I w tej właśnie chwili poczułem się jak gówno w dresie. Niewłochate gówno, jeśli można to tak ująć.
Zaczęłam się śmiać.


Następnego dnia jak zwykle zajmowałam się utworami, ale przerwał mi głos Zayn'a.
- Amelie? - odchrząknął na co się odwróciłam.
Stał w drzwiach z jakąś dziewczyną.
- To jest Keira Simpson, nowa stażystka. - Malik spojrzał mi się prosto w oczy i nastąpiła niezręczna sekunda, by później znowu kontynuował: - Mam nadzieję, że się dogadacie.
Wyszedł.
Blondynka wydawała się skrępowana.
- Amelie. - wyciągnęłam rękę z uśmiechem.
- Keira.
- Masz jakieś doświadczenie?  - spytałam. - Wiem, że Malik cię pewnie przemaglował ale muszę wiedzieć. - zaśmiałam się.
- Tak. - pokiwała głową. - Obrabiałam próbne płyty, i pracowałam przez kilka miesięcy w LuResco.
- Konkurencja. - odparłam na co ona zachichotała.
- Tak, ale uważam że w Styles&Malik International lepsza atmosfera i wyposażenie. I organizacja firmy. - zauważyłam że ma jakiś dziwny akcent.
- No tak. - pokiwałam głową. - Właśnie pracuję nad jednym utworem. Może go dokończysz?
- Jasne. - uśmiechnęła się.
Podeszła do konsoli i zaczęła przesuwać pojedyncze guziki, i w końcu osiągnęła na prawdę dobre rezultaty.
- Dobrze. - pokiwałam z uznaniem głową. - Teraz właśnie zaczyna się przerwa na lunch, więc jeśli chcesz możemy przejść się do jakiejś kawiarni.
- Pewnie. - uśmiechnęła się. - Mogę o coś spytać?
- O co tylko chcesz. Musimy się lepiej poznać. - założyłam płaszcz i wzięłam torebkę.
- To prawda że jeden z szefów ma raka płuc?
- Tak, niestety tak. - westchnęłam starając się nie ukazywać żadnych emocji związanych ze strachem o śmierć Harry'ego.
- A... a to prawda że jesteś dziewczyną Styles'a?
- Skąd to wiesz? - zmarszczyłam brwi jednocześnie się uśmiechając.
- Plotki. - zaśmiała się.


Myślałam, że będzie gorzej ale Keira nie okazała się taka zła. Była nieśmiała i trochę wystraszona, więc nadal skrępowana nowym towarzystwem, dlatego czasem bała się coś powiedzieć, ale poza tym nawet miło się gadało. Była w moim wieku, co trochę mnie zdziwiło, wyglądała na młodszą. Miałam wrażenie, że coś ukrywa. Widziałam na jej ręce liczne siniaki, ale nie chciałam już pierwszego dnia o to pytać.
- Studiujesz? - spytała.
Kiwnęłam głową.
- Chociaż to nie jest moje jakieś szczególne zainteresowanie. W ogóle ta praca nie jest tak specjalnie tym, co chciałam robić, ale przyjechałam do Londynu jako wystraszona dziewczyna bez grosza i domu, więc musiałam przyjąć to co było.
- Tak, to trochę tak jak ja. - odparła cicho.
- Nie jesteś stąd? - spytałam. Nie chciałam wypytywać, ale moja ciekawość wzięła górę.
- Przyleciałam z Seattle w Ameryce jakiś czas temu. Dlatego jak pewnie zauważyłaś mam taki akcent.
- Zauważyłam akcent, ale nie powiedziałabym że jest amerykański. - zaśmiałam się.
- To dlatego, że moja matka była hiszpanką a ojciec pochodził z Niemiec, a oboje poznali się w Seattle i tam już zostali. - uśmiechnęła się. - I przez to mam tak niewyobrażalnie pomieszane akcenty. Od dziecka uczyłam się niemieckiego i hiszpańskiego bo każdy z nich chciał, żebym nie zapomniała o ich ojczystym kraju, a angielski był mi potrzebny do komunikowania się.
- No widzisz, ja takiej ciekawej historii nie mam. - zaśmiałam się. - Prosta Brytyjka z Wolverhampton mówiąca tylko trochę po hiszpańsku.
- Na prawdę mówisz w tym języku? - uśmiechnęła się zaskoczona.
- Uczyłam się go kiedyś, teraz chyba nic nie pamiętam. - zachichotałam.
- Usted es muy agradable.* - powiedziała po chwili.
- Gracias, también.** - zaczęłam się śmiać. - No dobra, to zrozumiałam ale na prawdę nie umiem za dużo.

Wypiłyśmy kawę i wróciłyśmy do firmy.
- Mam jeszcze 5 utworów i trzeba zrobić porządek z płytami bo wczoraj ktoś je rozwalił. - odchrząknęłam nie dopuszczając wspomnienia co stało się potem. 
- Ja zajmę się piosenkami. - powiedziała zawieszając kurtkę na wieszaku.
- Na pewno? Trudniejsze zadanie sobie wybierasz. - zaśmiałam się.
- Ty już pewnie tyle tego zrobiłaś, że teraz ja cię odciążę. - dołączyła do mnie.
- Kiedyś było tu więcej ludzi, ale są na urlopach. Dzieci i te sprawy.
Zaczęłam układać alfabetycznie płyty. Nawet nie zauważyłam, że ktoś wszedł do studia, dopóki nie poczułam charakterystycznego zapachu. Podniosłam się i zobaczyłam Harry'ego w zupełnie nowej odsłonie. Nadal był blady ale jego włosy miały połysk i niedbale były zaczesane do góry, prawie nie było widać, że są rzadsze niż zwykle. Zielone oczy były żywsze, a postawa ciała wydała się mocniejsza i już nie przygarbiona. Stał wyprostowany. Miał czarne lakierki, spodnie od garnituru, bordową koszulę która lekko rozpięta ukazywała skrawek tatuażu jaskółki. Całości dopełniał ten mój ulubiony, czarny płaszcz.
Stary Harry wrócił. Po raz pierwszy od dawna poczułam na jego widok tak dobrze mi znane z przeszłości motylki w brzuchu i rosnące podniecenie.
- Dzień dobry. - wyjąkała Keira.
- Nie gryzę, nie musi się mnie pani bać. - odparł tym swoich nonszalanckim, niskim głosem.
Zaczerwieniła się.
- Co ty tu robisz? - uśmiechnęłam się.
- Nie chciałem siedzieć w domu. Wiesz, wróciłem na trochę do żywych i nawet lepiej się czuję. - uśmiechnął się. - Stęskniłem się za widokiem ciebie w tym studiu. W tych szpilkach i eleganckich ubraniach.
____________________________
*(z hiszpańskiego) Jesteś bardzo miła.
 ** -|- Dziękuję, ty też.
____________________________
Nawet nie wiecie jaki mam zaciesz dzięki Wam! Nareszcie mam wrażenie, że dla kogoś to piszę! :D
____________________________
I jeszcze jedno.
Dzisiaj urodzinki obchodzi Liaś, więc zarówno tu jak i na twitterze składam mu najlepsze życzenia, mimo że wiem, że ich nie zobaczy <3
xx
 

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 6

Otworzyłam oczy i zauważyłam, że znów siedzę na niewygodnym krześle, jedynie pochylona jestem nad łóżkiem Harry'ego wspierając głowę na jego kolanach.
Żyje. To tylko sen.
Obrzydliwy, najgorszy koszmar.
On żyje.
Podniosłam się i spojrzałam się w zielone oczy.
- Jesteś prawdziwy? Żyjesz, a ja wcale nie stoję w grudniu na cmentarzu nad twoim grobem będąc w ciąży?
Zmarszczył brwi i zdziwiony się uśmiechnął.
- No, ładną przyszłość mi wróżysz, nie ma co. - zaśmiał się. - A ta ciąża z kim? Był w tym śnie Zayn?
- Był... ale myślę, że z tobą, na tabliczce miałeś ,,niedoszły ojciec". - opuszkami palców dotykałam jego twarzy upewniając się, że jest jak najprawdziwsza.
- Spałaś tak słodko, a potem nagle zaczęłaś jakoś dziwnie oddychać. - zaśmiał się. - Aż tak się tym przejęłaś?
Kiwnęłam głową i go pocałowałam.
Pokona chorobę, to kwestia czasu...
Za marzenia się nie kara.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz. - wyszeptał.
Usiadłam okrakiem na jego kolanach.
- Nie mogłabym tego zrobić. - spróbowałam się uśmiechnąć, ale gdy na niego patrzyłam automatycznie z oczu leciały łzy.
- Czy ja wiem? Jestem okropny, i nawet nie mogę cię zadowolić.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego zdziwiona.
W odpowiedzi lekko wypchnął biodra do góry.
Zaczerwieniłam się.
- Myślisz, że teraz o tym myślę, jak w ogóle boję się, że kiedyś cię nie będzie?
- Tak. - kiwnął głową i obdarzył mnie tym swoim charakterystycznym uśmiechem. - Dokończymy tą rozmowę później, a teraz zmykaj do domu, już się ściemnia.
- Harry, mam 21 lat, dam sobie radę.
- Ja i tak widzę cię nadal jako przestraszoną, spóźnioną dziewiętnastolatkę wbiegającą do mojego gabinetu. - odgarnął loki opadające mu na czoło.
- Jeśli mamy się tak cofać, to ty jesteś bogatym chujem który co noc jest u innej kobiety, popijającym whisky i rozwalonym na skórzanym fotelu w gabinecie.
- Wtedy byłem chociaż pociągający. - westchnął.
- Za to nigdy nie byłeś skromny. - zachichotałam.
Uśmiechnął się.
- Jutro znowu zaczynam chemioterapię. A potem, jak wszystko będzie dobrze będę mógł wrócić na jakiś czas do domu. - zawahał się. - więc... mogłabyś się do mnie przenieść?
Był trochę przygaszony. Po chemioterapii zawsze był jeszcze słabszy, bledszy i trzeba było bardziej na niego uważać.
- Tak, pewnie. - pokiwałam głową.
- A teraz się zbieraj, późno już.
- Nie chcę cię tu zostawiać. - westchnęłam. Przez ten cały rok wychodziłam późnymi wieczorami z jego sali z lękiem, że jutro... jutro go tu nie będzie.
- Musisz. - wzruszył ramionami. - Przyjdziesz jutro?
- Jestem tu codziennie.
- No tak. - próbował się zaśmiać.
Delikatnie go pocałowałam i wstałam z jego kolan.
Posłałam mu uśmiech.
Siedział przygarbiony na krańcu łóżka i czujnie mnie obserwował.
- Idealnie wyglądasz. Z każdym dniem coraz ładniej. - odparł cicho.
- Przesadzasz. - zaśmiałam się.- Pa, kochanie.
Uśmiechnął się.
Westchnęłam i wyszłam.


Następnego dnia w pracy w ogóle nie mogłam się skupić. Harry zaczął kolejną chemioterapie, kolejne leki, kolejne osłabienie. Ale za to wraca do domu...
- Idziemy? - uśmiechnął się Zayn który nie wiadomo skąd znalazł się w studiu.
- Ale mnie przestraszyłeś. - zaśmiałam się, na co on odsłonił rząd białych zębów.
Jego czarne włosy jak zwykle w nieładzie były postawione do góry, lekki zarost podkreślał mu szczękę a ciemne oczy się błyszczały. Miał na sobie czarne spodnie od garnituru, białą koszulę i ten swój długi, czarny płaszcz, i tak jak zawsze wyczułam mocny, ale nie narzucający się zapach perfum.
- Już kończę. - odparłam i poprawiłam włosy. Wróciłam wzrokiem do konsoli.
- Harry dostaje dzisiaj pierwszą dawkę leku, prawda?
- Tak. - westchnęłam. Przesunęłam klawisz dźwięku.
- Słyszałem wczoraj trochę tej rozmowy z matką Harry'ego w szpitalu.
- Z tą bezpłodnością? - zaśmiałam się.
Powoli kończyłam ostatni utwór.
- Tak. Wiedziałem, że oni mają bzika na tym punkcie, ale żeby aż tak się tym przejmować? - zaczął chodzić dookoła studia.
- Bywało gorzej, uwierz mi.
Usłyszałam huk, i przestraszona się odwróciłam.
- Jestem! Żyję! Przepraszam! Gdzie ja mam głowę, mózg, cokolwiek. - Zayn spanikowany podniósł stojak na płyty i zaczął układać plastikowe opakowania.
- Dlaczego jesteś takir roztargniony ostatnio? - zaśmiałam się i wróciłam do pracy.
- Sam nie wiem. - zawahał się. - Ostatnio... trochę się w tym wszystkim gubię.
- Jak wszyscy. - westchnęłam.
- Taa... - zawahał się. - Wiesz, prawdopodobnie w tym momencie rozwalę naszą przyjaźń... i może nawet moją z Harry'm, ale muszę. Wybaczysz?
Zmarszczyłam brwi.
- O co ci chodzi?
Powoli się do mnie zbliżył.
- Wybaczysz mi i wszystko będzie tak jak minutę temu, zgoda?
- Zayn, o co ci chodzi? - powtórzyłam pytanie zdezorientowana.
W odpowiedzi przycisnął mnie do konsoli i delikatnie ale namiętnie mnie pocałował.
To było coś zupełnie innego, jego usta były inne, całował inaczej, smakował jagodami, zupełnie inaczej niż Harry który od zawsze kojarzył mi się z miętą.
Lekko go odepchnęłam.
- Zayn...
- Przepraszam, musiałem. Wiem, że kochasz Harry'ego. Musisz o tym zapomnieć, ja... po prostu musiałem... nie wytrzymywałem tego, jak daleki tobie jestem. Chciałem się zbliżyć chociaż na chwilę... przepraszam.
_________________________
7 KOMENTARZY POD POPRZEDNIM ROZDZIAŁEM, WOW CORAZ WIĘCEJ WAS TU JEST!
STRASZNIE SIĘ CIESZĘ,
LOVE U ALL xx




poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 5

Jakiś czas spędziłam w ramionach Harry'ego, płacząc przez myśl że kiedyś może go już nie być.
To przy nim czułam się bezpiecznie i wyjątkowo, to nie było to co czułam gdy Zayn mnie przytulał.
- Nie płacz. - poprosił cicho.
- Wyzdrowiejesz rozumiesz? I będziesz...
- Tak, będę milionerem, jakbym wcale już nim nie był, będę miał dzieci i będę szczęśliwy z tobą. Gemma już mi to wykrzyczała. - przerwał mi.
- Nie... ja nie mówiłam o dzieciach... i o mnie, chciałam tylko powiedzieć że będziesz żył i... - znowu zaczęłam płakać.
- Teraz wiem, że mam dla kogo walczyć.
- Przecież cały czas przy tobie byłam...
- Tak... ale myślałem, że z obowiązku i wyrzutów sumienia. Ale.. teraz już tak nie myślę. - wpatrywałam się jak urzeczona w jego twarz.
Oczy jeszcze bardziej odcinały się swoją zielenią i długimi rzęsami od cery, teraz bardzo bladej. Kości policzkowe wyraźnie były zapadnięte, przy oczach widniały sine obwódki a usta były wyschnięte i popękane.
I to sprawiało mi potworny ból.
Patrzenie jak choroba powoli wyniszcza kogoś, kto znaczy dla mnie wszystko.
Z każdym dniem obserwuję jak słabnie... jak oddala się, mimo że nadal tu jest.
- Jesteś taka piękna... - wyszeptał. - Mogę cię pocałować?
- Dlaczego się o to pytasz? - to było dla mnie oczywiste... ale jak widać to kolejne jego ,,widzi mi się".
- Nie wiem... może się mnie brzydzisz czy coś w tym stylu. - opuścił głowę.
Jak mogłabym się go brzydzić?
W odpowiedzi pchnęłam go lekko plecami na ścianę i złączyłam nasze usta w mocnym, długim pocałunku. Ręce spoczęły na jego karku.
Tak za nim tęskniłam, że ten pocałunek był czymś w rodzaju poznawania na nowo jego ust, tego wszystkiego co z nim związane, jego charakterystycznego zapachu mięty który nie ustawał mimo pobytu w szpitalu zalatującym lekami.
- Pielęgniarki już krzywo patrzą. - uśmiechnął się gdy się od niego odsunęłam. - za chwilę przyjdą i będą wrzeszczeć, że przecież nie mogę uprawiać seksu.
- Pewnie same chętnie by cię przeleciały. - odparłam zadziornie.
- Takie słowa z twoich ust? - zachichotał. - Kto by chciał łysy cień człowieka?
- Przestań tak mówić... wydobrzejesz. I nie jesteś łysy. - mruknęłam.
Harry spojrzał w bok i się skrzywił.
- Moi rodzice. - jęknął.
- Wracaj do łóżka. Żeby nie mieli pretensji, że cię przemęczam.

Wróciliśmy do sali. Posłałam Zayn'owi uśmiech i usiadłam na krześle obok niego.
- Synku! - usłyszeliśmy w końcu znajomy krzyk matki Harry'ego.
- Mamo! - nie podzielał jej entuzjazmu, wypowiedział to znudzonym tonem.
- Dlaczego jesteś poza łóżkiem? - spytała rzucając mu się na szyję. Odkąd zachorował była bardzo wylewna w uczuciach. I łzach.
- Cześć, synu. Witaj, Zayn.- ojciec poklepał go po plecach i skinął głową do Malik'a. Potem podszedł do mnie i ucałował mnie w wierzch dłoni.
Dylan znudzony czekaniem na swoją kolej podbiegł do mnie i usiadł mi na kolanach.
- Jak się czujesz? - matka Harry'ego rozpoczęła codzienny wywiad rozdygotanym głosem.
- Bez zmian.
- Przyniosłam ci trochę owoców... - przeniosła swój wzrok na mnie. Była wyraźnie zdenerwowana i trzęsły się jej ręce. Może choroba jej dziecka ją zmieniła? Od dawna miałam taką nadzieję. Jego ojciec zrobił się bardziej cichy i już nie patrzył na mnie wzrokiem wilka. Ale ona jakoś dziwnie na mnie patrzyła, od kiedy to się zaczęło. Wcześniej byłam dla niej ufoludkiem z Marsa, więc może teraz stałam się kimś z odległej galaktyki?
- Dylan... - zawahała się. - Może pani Amelie jest za ciężko? To nie ładnie tak się rzucać na kogoś.
Chłopiec wzruszył ramionami.
No właśnie, zmieniła się, teraz mówiła do mnie per pani.
- Nie ma problemu, na prawdę. - starałam się posłać jej ciepły uśmiech ale rozmowa z Harry'm nadal we mnie siedziała.
- Może chce pani usiąść? - Zayn jakby się obudził i przysunął jej krzesło na którym przed chwilą siedział.- Ja się już pożegnam, muszę załatwić jeszcze kilka rzeczy.
- Dziękuję, dziękuję Zayn.
Pożegnał się i wyszedł.
- Była tu Gemma? - spytał Desmond.
- Nie, dzisiaj nie. - odparł wymijająco Harry.
- Mamy do was sprawę. Do was obu. Myślimy na kogo przypisać dom.
- Myślicie że Gemma coś od was przyjmie? - prychnął Harry.
- Nie. Dlatego chcemy przepisać go na ciebie, ale potrzebna jest jej zgoda. - odparł spokojnie i jakby obojętnie jego ojciec.
- Ale ja go nie chcę. - mruknął. - Mam swój, i mógłbym wybudować jeszcze 20 takich. Gemma potrzebuje kasy, więc możecie przepisać jej majątek. Wtedy nie będzie mogła kaprysić. A dom dajcie Dylanowi. Ja mam firmę, kasę i swój dom.
Dlaczego był dla nich taki odpychający? To nie tak, że ja za nimi przepadam, ale to są rodzice...
 - Dylan jest za młody.
- Tak patrząc on nic nie dostanie. - chłopiec zdawał się w ogóle nie interesować rozmową, tylko spokojnie wpatrywał się w okno.
- No dobrze. - odchrząknęła jego matka. - Potem się nad tym pomyśli. Jak chemioterapie? Są przeżuty?
- Dobrze. Coś tam gadali, że już prawie nie ma.
- Czyli niedługo to wytną i wrócisz do zdrowia? - spytała z nadzieją.
- W każdej chwili mogę mieć kolejny przerzut mamo, ja już nie będę zdrowy i musisz się z tym pogodzić.
Przygryzłam wargę żeby się nie rozpłakać.
- Nie mów tak. - westchnęła. - Rozmawiałam z lekarzem. Powiedział, że możesz kiedyś mieć problemy z... z posiadaniem dzieci.
O nie, znowu się zaczyna.
Harry spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym ,,ratuj!" a potem westchnął.
- Mamo, przestań.
- Ale to prawda.
- Ja wiem, że to prawda, ale na prawdę mnie to nie obchodzi. Jeśli w ogóle przeżyję ja i Am nie planujemy dzieci. - odparł.
Podniosłam na niego wzrok. Musiał mieszać jeszcze mnie do tego niebezpiecznego tematu?
- Anne, nie kontynuuj tego tematu. - polecił Desmond i po raz pierwszy się z nim zgodziłam.



Stoję między Zayn'em a Gemmą. Widok częściowo przysłania mi czarna siateczka wisząca z kapelusza. Czarny, elegancki żakiet i obcisła sukienka w tym samym kolorze uciskają w zaokrąglony brzuch.
Niewygodne, wysokie szpilki tylko drażnią moje opuchnięte stopy. Czarne rękawiczki przeszkadzają w ocieraniu łez. Ale największy ból i dyskomfort wyczuwam w sercu, tak jakby go już nie było, a na jego miejscu pozostała jedynie atrapa do pompowania krwi żeby utrzymać mnie przy bezuczuciowym życiu.
Nie potrafię kochać, czuję pustkę.
Zayn obejmuje mnie ramieniem. Ma zaczerwienione i spuchnięte oczy, a wargi od przygryzania są okaleczone.
Patrzę jak śnieżno biała trumna powoli znika w wykopanym dole. Podchodzę wolno razem z Gemmą i z trudem odczytuję napisy wygrawerowane na tabliczce:
Harry Edward Styles*
urodzony 1 lutego 1989 roku*
zmarł 27 listopada 2014 roku *
zapamiętany jako troskliwy mąż, posłuszny syn, życzliwy przyjaciel, najukochańszy brat i niedoszły ojciec.
Nie mogę powstrzymać szlochu. Wypuszczam z ręki krwisto czerwoną różę która ląduje z głuchym hukiem na trumnie. Świat wydaje się być taki szary, gdy omiatam wzrokiem tłum ubranych na czarno ludzi  wśród białego śniegu. Pochmurne niebo wydaje się samo płakać, gdy z nieba lecą pierwsze płatki śniegu.Ponury cmentarz zasypia pod kolejną warstwą puchu.
Stoję tam jeszcze długo, gdy tłum się rozchodzi.
Wszystko stanowi szarość, mieszankę bieli i czerni. Jedynie ta czerwona róża która zniknęła pod ziemią miała kolor. Zniknęła tam razem z nim - jedynym kolorem w moim życiu.
- Ami? Ami...
____________________________________________________
***Napisy na tabliczce to jedynie fikcja. Prawdziwy Harry Styles jakiego znamy żyje, i życzę mu  200 lat :)
__________________________
Jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń.
Aha, i dziękuję za 6 komentarzy pod poprzednim rozdziałem <3



piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 4

Anonim odznaczony, także wszyscy mogą teraz komentować. To samo dotyczy bloga "Crescendo" :)
_____________________________________
- W ogóle nie wiem o co mu chodzi. - westchnęłam siadając w fotelu który jeszcze rok temu zajmował Harry.
- Ja też nie. - Zayn pokręcił głową i podszedł do szafki z segregatorami.
To, że przesiadywałam w gabinecie po lunchu podczas gdy on pracował było już rutyną. Miał teraz dwa razy więcej pracy, bo przejął obowiązki Harry'ego, ale nadal zdawał się być pełen energii, stłamszony jednak chorobą przyjaciela i zerwaniem z Perrie.
- Znudziłam się mu, co tu dużo myśleć... - wzruszyłam ramionami tępo wpatrując się w okno.
- Nie sądzę. - Zayn usiadł z powrotem za biurkiem i pstryknął długopisem. - Harry właśnie taki nie jest, jemu nigdy nie znudziła się żadna kobieta... a uwierz mi, było ich sporo. - zaśmiał się pod nosem.
Wiem, wiem, Zayn, nie musiałeś tego mówić...
- Ale jednak z żadną nie był na stałe.
- Tak, przez swoje widzi mi się. Najpierw nie wiązał się na dłużej, bo twierdził że mu to niepotrzebne, a potem po prostu przed lękiem, że to on się komuś znudzi, że zejdzie na drugi plan. To była jego pewnego rodzaju obsesja. - po chwili namysłu dodał. - albo on myśli że nie jest dla ciebie wystarczający.
- Tak. Przecież on ma wszystko... i twierdzi że mi nie wystarcza? Nie pasuje... - pokręciłam głową.
- Właśnie nie. - cmoknął i podniósł głowę znad papierów. - Już wiem! To jest to! Przekonał się, że ciebie nie obchodzą jego pieniądze, ale zawsze miał bzika na punkcie swoich włosów. Teraz... wiadomo, no i może przez to jakoś nie czuje się przy tobie tak jak powinien.
Spojrzał na mnie.
- Uśmiechnij się. - poprosił. Znowu pokręciłam głową. - Ślicznie wyglądasz gdy się uśmiechasz. Amelie, wszystko będzie dobrze.
- Nic nie jest dobrze, i nie będzie. - odparłam rozdygotanym głosem i podeszłam do okna. - Harry może umrzeć...
- Jest lepiej Ami, trzeba być dobrej myśli. - mówiąc to podszedł do mnie. Nie był tak wysoki jak Harry, ale i tak górował nade mną mimo, że miałam szpilki.
Obróciłam się do niego i spojrzałam w jego ciemne oczy.
Widziałam w nich szczerość, troskę i smutek.
- Muszę wracać do pracy.
- Nie musisz, masz wolne. - uśmiechnął się półgębkiem.
- Mogę się przytulić? - spytałam.
W odpowiedzi wyciągnął ramiona, i gdy przylgnęłam do jego torsu oplótł mnie nimi.
- Czuję jak bije twoje serce. - zaśmiał się. - tak mocno, jakby za chwilę miało wypaść, czym się tak denerwujesz?
- Wszystkim. To już mnie przerasta Zayn...
- Uspokój się, Ami. - wyszeptał. - Wszystko będzie dobrze.
- Ja już pójdę. Chcę być wcześniej w szpitalu. - odparłam cicho po jakimś czasie.
- Poczekaj na mnie. Podpiszę dwie faktury i pojadę od razu z tobą.
Pokiwałam głową.
Założyłam płaszcz i spakowałam wszystkie rzeczy do torebki.


- Wszystko dobrze? - Zayn spytał gdy zatrzymałam się nagle przed wejściem do szpitala.
- Tak, ja... po prostu cały czas się boję, że mu się pogorszy, że jak tu wejdę on... - spuściłam głowę.
Zayn lekko ścisnął moją rękę a ja odwzajemniłam uścisk.
- Wiem, że to będzie dziwne, ale możesz trzymać mnie za rękę? - w tej chwili desperacko pragnęłam jakiejkolwiek otuchy.
Uśmiechnął się i pokiwał głową.
Gdy doszliśmy do sali Harry'ego przybrałam na twarz sztuczny uśmiech i śmiało przekroczyłam próg.
Jak zwykle leżał na łóżku w szarych dresach i czarnej, luźnej koszulce. Na kolanach miał laptopa i uważnie się w niego wpatrywał, dopóki nie usłyszał głuchego odgłosu odbijania się moich obcasów w kafelki.
- Cześć, stary. - przywitał się Zayn i zaczął wypakowywać owoce i sok na stolik przy łóżku.
Uznałam, że powitanie w moim przypadku i tak zostanie zignorowane, więc tylko podeszłam do łóżka i delikatnie pocałowałam go w policzek. Z trudem powstrzymałam łzy gdy zauważyłam że się odsuwa.
Westchnęłam i usiadłam na krzesło. Zayn posłał mi współczujące spojrzenie.
- Jak się czujesz? - spytałam cicho.
- Bez zmian. - odparł od niechcenia.
- Gemma już była? - Zayn postanowił przerwać ten bolesny dialog.
- Tak... i za chwilę powinni tu być moi rodzice. - mruknął.
- To może ja... - wstałam ale poczułam czyjąś rękę na moim nadgarstku. Nie był to Zayn.
- Zostań. Tak właściwie chciałbym z tobą porozmawiać. - Harry się zawahał. - Możemy wyjść na korytarz?
Pokiwałam głową zdziwiona. Zayn wzruszył ramionami.
Chciałam pomóc wstać Harry'emu ale ku mojemu zdziwieniu z łatwością i bez zachwiania stanął na nogi i wyszedł na korytarz.
Podążyłam za nim.
Już zapomniałam jak bardzo jest postawny i wysoki.
- Nie patrz na mnie. - odparł i przekręcił głowę w bok.
- Dlaczego?
- Wyglądam strasznie. - jego wzrok był lekko nieobecny.
- Wyglądasz tak jak zawsze... - chciałam do niego podejść ale się odsunął.
- Nie... - pokręcił głową.
Był dla mnie taki zimny, taki odpychający.
Odwróciłam się do okna. Widok rozciągał się bardzo daleko, bo szpital położony był na wzgorzu i dodatkowo byliśmy na najwyższym piętrze.
- Zauważyłem, że układa wam się z Zayn'em. Wiedziałem, że jak nie będę się wtrącać to zbliżycie się do siebie.
Łza spłynęła mi po policzku, już nie mogłam tego powstrzymywać. Jego słowa raniły moje rozwalone lękiem o jego śmierć serce.
Zacisnęłam usta i przygryzłam z całej siły wewnętrzną stronę policzka. Sprawiał ból samym głosem.
- To wszystko? - spytałam cicho.
- Co?
- Czy to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć. Już wiem... - przełknęłam wielką gulę w gardle. - że już ci nie zależy, że traktujesz mnie jak przedmiot który przekazujesz Zayn'owi bo tak ci się podoba, że ...
- O czym ty mówisz? - przerwał mi. Poczułam jego obecność za sobą.
- A tak nie jest? - spytałam odwracając się z powrotem do niego.
- Nie jest. - wychrypiał. Zieleń jego oczu się przyciemniła i zabłyszczała.
Położyłam rękę na jego wychudzonym torsie. Oddychał szybko, a jego serce łomotało bardzo mocno. Pomimo tej choroby która go wyniszczała mocniej z każdym dniem on nadal był piękny.
Przymknęłam oczy. Poleciało jeszcze więcej łez. Usta drgały.
- To nie tak. - poczułam jego ciepły oddech na szyi. Brakowało mi jego bliskości... - to nie tak, że przestałem cię kochać. - wyszeptał.
Otworzyłam oczy.
Miał rozchylone usta, a na jego bladym policzku widziałam ślad łzy.
- Ja... - pokręcił głową i zacisnął usta w jedną linię. - Ja cię tak strasznie kocham...
Położył głowę w zagłębieniu między moją głową a ramieniem przy szyi.
- Chcę, żebyś była z Zayn'em, bo nie mogę zostawić cię samej... Zayn będzie lepszy dla ciebie, on jest przystojny, ma mięśnie... a ja mam flaki zamiast rąk... Zayn się tobą zaopiekuje jak mnie...
Poczułam ból, jakby moje serce miało zamiar przebić pierś.
- Nie mów tego. - wyszeptałam i rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Jak mnie już nie będzie. - dokończył i zamknął oczy.
Zaczęłam jak w transie kręcić głową. On nie umrze, on będzie, będzie zdrowy i...
Oplotłam mocno rękami jego pas. Był taki chudy...
- Nie, ja chcę ciebie... musisz żyć dla mnie. - byłam całą rozhisteryzowana. Jego nie może zabraknąć, on musi być...





wtorek, 12 sierpnia 2014

Are you here?! :( + new fanfic

Co jest, kochani?!
Nikogo tu nie ma!
Gdzie jesteście? :(
Komentujcie...
I chciałam Wam zrobić niespodziankę z następnym fanfcition, zupełnie innym...
Zapraszam :


jeżeli w ogóle jeszcze tu jesteście...
Oczywiście Intern 2 będę pisać na bieżąco.

Rozdział 3

- Harry! - usłyszałem krzyk mojego brata. Amelie odsunęła się ode mnie. Może i nawet lepiej, gdy jest dalej. - Cześć Amelie!
Usiadł na jej kolanach. Mimo, że miał już 11 lat tak na prawdę zmienił się tylko w wyglądzie, w zachowaniu nadal był dzieckiem. I nadal ją uwielbiał.
- Jak się czujesz? - spytał sięgając do szuflady w poszukiwaniu cukierków.
- Dobrze. - obserwowałem, jak Amelie zamiera na dźwięk mojego głosu. Odezwałem się przy niej, jest postęp, prawda?! Jaki ja jestem beznadziejny...
- Kiedy wyzdrowiejesz?  - oplótł rękami szyję Amelie.
- Nie wiem... nie wiem, czy w ogóle wyzdrowieję. Może być tak, że po prostu umrę. - odchrząknąłem. Amelie spuściła głowę. Nadal się tym przejmuje? Mi zrobiło się już wszystko jedno. Przeżyję - będzie o jednego beznadziejnego człowieka więcej na ziemi. Umrę - Amelie będzie miała spokój.
- A jak umrzesz mogę się ożenić z Amelie?
Ja i Ami zaczęliśmy się śmiać.
- Twój brat umiera, ale ciebie obchodzi tylko to, czy będziesz mógł wziąć jego... - tu się zatrzymałem, myśląc, czy ja w ogóle jeszcze z nią jestem. - jego narzeczoną?
- Amelie, powiedz coś. - poprosił Dylan. Podniosła głowę i przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Jej oczy się błyszczały.
-Jesteście razem nie? I będziecie mieli ślub jak wyjdziesz ze szpitala, i zostanę wujkiem? - Dylan miał niebywały talent do zadawania nieodpowiednich pytań.
- Nie, Dyl. - westchnąłem.
- Ale dlaczego? Przecież kiedyś mówiłeś że tak! - spojrzał się na Amelie, ale ona zapatrzyła się w podłogę.
- I tak umrę. Zayn będzie dla niej lepszy.
- Zejdź Dylan.  - oparła cicho Amelie i poderwała się z krzesła. Płakała. - Kochasz mnie?
To pytanie sprawiło, że wszystko we mnie się jakby poprzewracało. Chciałem wrzeszczeć jak wariat że kocham ją cholernie mocno, ale dlaczego mam robić jej nadzieje? Rak to choroba śmiertelna. Umieram... to kwestia czasu. Co z tego, że przeżuty się zmniejszają? Jestem coraz bardziej słaby, mam resztkę włosów, nie nadaję się dla niej.
- Mam tu jeszcze przychodzić?
- T-tak... - wyjąkałem. Jej obecność była kojąca. A ja jestem potwornie samolubny.
- Nie rozumiem cię, wiesz?
Wzięła płaszcz, torebkę i wyszła. Pozostał tylko zapach perfum, które tak uwielbiałem...
__________________________
Dziś krótki, bo strasznie Was mało...

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 2

Po obiedzie Harry zajął się swoim laptopem nadal nic się nie odzywając.
Odechciało mi się już do niego gadać, skoro i tak już nawet mnie nie obserwuje. Zachowywał się jakby w ogóle mnie nie było, mimo że siedziałam obok i opuszkami palców głaskałam jego wytatuowane ramię.
- Harry... powiedz coś, proszę... - mój głos brzmiał rozpaczliwie. Przy innych zachowywał się normalnie, tylko gdy ja się pojawiałam zamykał się w swoim świecie.
- Siema stary! - do sali wparował Zayn. Przypomniał mi trochę Harry'ego, kiedy tego dnia gdy trafił do szpitala wszedł do wytwórni z rozwianym płaszczem. Zayn nosił podobny. Długi, czarny i elegancki, przewiązany przy kołnierzu wełnianym, szarym szalem, bo w tym roku luty był wyjątkowo mroźny. Tak samo jak dawny Harry miał koszulę i krawat, i pachniał wodą kolońską. Był jak zwykle wytworny, przystojny i elegancki, dokładnie tak jak... Ostatnio co raz częściej przyłapuję się na porównywaniu różnych mężczyzn do Harry'ego, tego jaki był kiedyś.
Z dawnego Harry'ego zostały jedynie zielone, czujne oczy. Co prawda straciły one ten blask, ale nadal są idealne. Po za tym wszystko się zmieniło. Od sposobu bycia po ubiór aż do mimiki twarzy.
Nawet jego postawa ciała nieco się skuliła i zrobiła się słabsza. To już nie był ten tryskający energią, romantyzmem i seksownością, pewny siebie, zabójczo przystojny łamacz serc, a jedynie zwykły, szary pacjent londyńskiej kliniki, cichy, zgarbiony i chowający się za kocem i bawełnianymi piżamami.
Ale mimo tego chłodu z którym cały czas spotykam się z jego strony nadal darzę go potężną miłością. Wydaję tyle energii na przywrócenie go do życia, że na mnie samą już nie starcza.
- To ja może wyjdę, a wy sobie pogadajcie. - odparłam z goryczą, napotykając zmartwione spojrzenie Zayn'a.
- Przyjdę do ciebie za chwilę. - odpowiedział.
Opuściłam duszną salę i usiadłam na krześle w holu. Na tym samym krześle, na którym kiedyś zanosiłam się płaczem w strachu, że Harry nie przeżyje ani dnia. Ale żyje. Jest. Nie poddaje się, walczy. Minął rok. Rok, w którym mieliśmy wziąć ślub. Rok, w którym tak wiele mogło się wydarzyć...
Harry's pov.
- Nie patrz się tak na mnie. - wychrypiałem unikając wzroku przyjaciela.
- Harry, tolerowałem to długo, ale nie sądzisz, że trochę przesadzasz? - jego głos był szorstki.
- Ale co ja zrobiłem? Leżę wpatrując się w sufit i  myśląc o śmierci, to wszystko co robiłem przez ten pieprzony rok.
- Chodzi mi o Ami.
- Ale co dokładnie? Jest, żyje, pięknieje z każdym dniem, pracuje, uśmiecha się, o ile wiem ma idealne życie! - zacisnąłem szczękę. Chciałem się podnieść ale nie miałem na to siły.
- Jesteś ślepy czy po prostu udajesz? Uśmiecha się, bo chce żebyś ty też był radosny! Żeby chemioterapie się powiodły, żebyś wyzdrowiał, nie rozumiesz?!  - dalej mówił już spokojniej. - Z każdym dniem załamuje się co raz bardziej, bo nie wypowiadasz do niej żadnego słowa. Stara się jak tylko może. Siedzi tu godzinami, troszczy się, żebyś miał wszystko czego będziesz potrzebował, a do tego musi ogarniać pracę i studia, ciągle nie...
- Byliście już w łóżku? - przerwałem mu.
- Co ty pierdolisz, stary?
- Daj spokój. Nie udawaj. Wiem więcej, niż ci się wydaje. - mruknąłem.
- Nie wiesz nic, Harry. Nic. Dlaczego taki dla niej jesteś?
- Bo ona nie może być ze mną. Zmarnuje się przy mnie. - zamrugałem szybko powstrzymując łzy.
Tak, kocham ją. Kocham tak cholernie mocno, tak, że już nie wytrzymuję. Każdego dnia obserwuję ją i podziwiam jej urodę. Przez ten rok jeszcze bardziej dojrzała, jej rysy twarzy się uwydatniły, zrobiła się, kurwa, idealna. Jeszcze bardziej, niż była wcześniej. I właśnie dla tego jestem taki, jaki jestem w stosunku do niej. To Zayn powinien z nią być. To z Zaynem będzie szczęśliwa, weźmie ślub, będzie miała dzieci. Ja i tak niedługo umrę.
- Harry zastanów się, co mówisz.
Wyszedł. Pewnie poszedł do niej.
Amelie's pov.
Patrzyłam przez okno nie zatrzymując wzroku na niczym, po prostu patrząc w dal, i nagle poczułam czyjeś ramiona oplatające moją talię.
- Zayn. - uśmiechnęłam się odwracając się do niego.
- Co z nim?
- Pokłóciliśmy się.
- O co? Zayn, nie denerwuj go, mówiłam ci przecież! - odsunęłam się od niego.
- Nie denerwowałem. To on denerwował mnie. Tym, jak cię traktuje. i wiesz co mi powiedział? Że my mamy być razem, bo przy nim się marnujesz. - mruknął.
Nie mogłam się powstrzymać żeby nie wtulić się w jego garnitur. Harry'emu już nie zależało na mnie. Zaczęłam płakać. Zayn był taki ciepły. Tak przypominał Harry'ego.
- Ami, nie płacz. On wyzdrowieje i będzie cię błagać na kolanach o kolejną szansę, zobaczysz. On cię kocha, tylko twierdzi że tak będzie lepiej. - gładził dłońmi moje plecy.
Z boku wygląda to podejrzanie, to prawda. Ale między mną i Zayn'em nic nie ma. Jesteśmy przyjaciółmi. A on jest dla mnie takim miśkiem to wypłakania się. Dostarcza mi czułości,której w tej chwili tak potwornie mi brakuje.
__________________________

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 1

- Hej kochanie! - wparowałam do sali starając się jak co dzień wnieść tu pozytywną energię, razem z bananami i sokiem pomarańczowym w siatce.
Czułam na sobie wzrok bystrych, zielonych oczu od samego progu.
Nie odezwał się, ale dla mnie było to już normalne.
Uchyliłam okno, odsłoniłam żaluzje i przysunęłam do łóżka krzesło, na którym co dziennie siadałam.
- Jak zwykle, to co lubisz. - wymusiłam jak najbardziej wesoły uśmiech i odłożyłam jedzenie na szafkę.
Obok stała butelka wody, nieruszona odkąd wyszłam wczoraj wieczorem.
- Nic nie piłeś? Harry, proszę cię! Pij, natychmiast. - podałam mu butelkę i zaczął pić małymi łykami nadal bacznie mnie obserwując.
- Za chwilę będzie śniadanie. Zayn pojechał do wytwórni, ale przyjedzie niedługo. Gemma z Dylanem odwiedzą cię po obiedzie. - jak zwykle rozpoczęłam swój monolog. Przez ten cały rok już się wyrobiłam. Nie oczekiwałam odpowiedzi, i szczerze wiedziałam, że to trochę bez sensu, ale miałam nadzieję, że w końcu się otworzy. Z resztą siedzenie w ciszy byłoby chyba jeszcze bardziej niezręczne.
- A właśnie, rozmawiałam z pielęgniarką, podobno przeżuty już się zmniejszyły, jak tak dalej będziesz robił wyzdrowiejesz! - uśmiechnęłam się, chociaż tak na prawdę byłam na skraju rozpaczy. Leżał nieruchomo, tylko się we mnie wpatrywał. Żadnych oznak życia, czy jakiegokolwiek uczucia. Tylko to.
- Wiesz że Eleanor już urodziła? Czekaj, mam gdzieś zdjęcie małego. - mówiąc to zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu zdjęcia mojego chrześniaka. Damska torebka. Nic nie idzie znaleźć. Zaczęłam wyjmować na łóżko różne rzeczy, i pogrążona w poszukiwaniach nie zauważyłam, że Harry chwycił mały kartonik i zaczął się mu przyglądać.
- Mam! - podniosłam wzrok gdy znalazłam fotografię.
I wtedy po raz pierwszy zauważyłam na jego twarzy jakąś emocję, teraz było to przerażenie, może rozpacz. No tak. Test ciążowy.
- Nie, nie nie, to nie dla mnie. - zaśmiałam się. - Dla Katy. Twojej sekretarki. Na prawdę długa historia. - wyszczerzyłam zęby.
Nadal wyczuwałam w jego wzroku jakieś podejrzenia.
- Harry, nie miałabym z kim zajść w ciążę. Przecież jestem z tobą, wiesz że cię kocham, no a my... - odchrząknęłam. - sam dobrze wiesz o co mi chodzi.
Na wspomnienie tego tematu mina mi trochę zrzedła. Brakowało mi tego, bo to kojarzyło mi się z Harry'm, z jego miłością, z namiętnością... z tym dawniejszym Harry'm.
On po prostu odłożył to do mojej torebki.
- W firmie już wszystko dobrze. Wyszła na prostą. Zayn nikomu nie pozwala dotykać twojego biurka, cały czas na ciebie czeka. - przywróciłam na twarz szeroki uśmiech. - Chcesz coś zjeść?
Nieznacznie pokiwał głową na nie.
Opuszkami palców przejechałam po wierzchu jego dłoni. Natychmiast ją zabrał.
- Harry dlaczego taki jesteś?
Cisza.
Delikatnie dotknęłam jego brodę. Szarpał się, ale wiedział, że tym razem nie wygra.
Pogładziłam lekko zapadnięte kości policzkowe. Miejsca, w których kiedyś pojawiały się te urocze dołeczki przy każdym uśmiechu. Usta, które słowami i całowaniem doprowadzały mnie kiedyś do szału.
Wydawałoby się, że to było tak dawno, a przecież minął tylko rok.
Rok, i on nadal żyje. To chyba dobry znak, prawda?
Musnęłam wargami jego zimne usta. Nie poruszył się. Spragniona jakiejkolwiek czułości desperacko całowałam go w kąciki ust. Nic.
To beznadziejne.
Pochyliłam się i z torebki wyciągnęłam album. Na prawdę, nie wiedziałam co mu dać, więc wywołałam nasze stare zdjęcia...
- Wszystkiego najlepszego kochanie. 26 lat...
Westchnęłam i odwróciłam się do okna. Na prawdę nie wiedziałam co robić.

Prolog

To już rok.
Rok odkąd Harry zachorował.
Rok od kiedy wszystko się zmieniło.
Na początku byłam załamana.
Teraz jestem w czymś w rodzaju depresji.
Nie płaczę, bo nie mam na to siły.
Po prostu istnieję, chociaż z tym można też dyskutować.
Każdego dnia głaszczę jego przerzedzone włosy, i próbuję wspominać dobre czasy.
Obserwuję, jak słabnie.
I każdego dnia Harry wbija mi kolejny nóż w serce mówiąc, żebym go zostawiła.
Tkwi w przekonaniu, że jestem z nim z litości.
Ja nadal go kocham, z każdym dniem coraz mocniej.
Zrobił się cichy.
Nie, nie poddał się, nadal walczy.
Robi postępy.
Małe, niemal niezauważalne, ale dla mnie są to olbrzymie kroki w stronę normalności.
Martwi mnie to, że zamknął się w sobie.
Stał się cichy, jedyne co mówi to to, żebym go zostawiła, i że Zayn bardziej się dla mnie nadaje, że się marnuję... Traktuje mnie jak przedmiot z datą ważności, którego trzeba jak najszybciej się pozbyć, bo inaczej nie będzie z niego żadnego pożytku.
Na początku mnie całował, teraz nie chce mnie w ogóle dotknąć.
A ja? Ja żyję we wiecznej nadziei, że zwycięży nad chorobą i wszystko będzie jak dawniej.
Nadzieja umiera ostatnia.