- Dzień dobry Harry. - matka Ami weszła do pokoju. - Coś się stało?
Podeszła zaniepokojona gdy zobaczyła że trzymam małą.
- Wszystko w porządku. - uśmiechnąłem się. Od kiedy o szóstej rano u mnie dobry humor?
- Zostajecie dzisiaj dłużej w pracy czy mam dla ciebie też robić obiad? - spytała delikatnie.
- Nie mam pojęcia. Ja coś zrobię, mama i tak za bardzo nas rozpieszcza.
- Tak się odwdzięczam. To żaden problem. Masz jakieś kulinarne marzenia? - uśmiechnęła się.
- Wszystko jest pyszne. - odpowiedziałem, i po chwili Sue cicho zapłakała. - Chyba już dłużej nie damy pospać mamusi, prawda?
A potem obudziła się Amelie, wzięła małą i razem z matką zaczęły się nad nią zachwycać, a ja już nie mogłem się oszukiwać tym, że muszę się opiekować Sue i powlokłem się do łazienki. Cholernie nie chciało mi się iść do roboty, ale Zayn prosił, żebym przyjechał. A jeśli on prosił, mimo, że wiedział jaka jest u mnie sytuacja, to stało się coś ważnego. I tego właściwie też się obawiałem. W moim życiu zaszło tyle zmian w tak krótkim czasie, że miałem ich dość na długie lata.
Wzdychając ubrałem się i powlokłem po marynarkę do sypialni. Mama wyszła, a Amelie karmiła Sue.
Automatycznie, z łomoczącym sercem podszedłem do łóżka i uklęknąłem na podłodze obok niej.
Uśmiechnęła się do mnie i wróciła wzrokiem do dziecka.
- Będę najszybciej jak się da. - szepnąłem i ucałowałem ją w policzek. A potem znowu zapatrzyłem się na maleńką, różowawą rączkę dotykającą skóry Ami.
Tak, w tym tempie Zayn się mnie nie doczeka. Westchnąłem i jeszcze raz spojrzałem na maleństwo.
- Hej stary, wybacz, że to tyle trwało. - przywitałem się z Zayn'em. - No więc co nowego?
- Normalnie bym cię tu nie ściągał ale... w tej sytuacji... - zawahał się. - Dzwonił Luke.
- Ja pierdole, czego on znowu chce... - przeczesałem nerwowo włosy.
- Mówił, że chce nam coś ważnego powiedzieć. Będzie za jakieś 2 godziny.
Sięgnąłem po whisky. Miałem nie pić, ale...
Zayn widząc moją wewnętrzną bitwę chyba się domyślił, wziął ode mnie butelkę i wylał jej zawartość do doniczki.
- Taa... dzięki... - zaśmiałem się. - Jakaś robota dla mnie? - spytałem gdy omiotłem spojrzeniem moje biurko. Wyjątkowo było posprzątane i nie leżały na nim żadne teczki czy dokumenty.
- Ty masz dużo swojej roboty. Ja wszystko zrobiłem. - odparł spokojnie. Dopiero teraz zauważyłem, że on też nie ma żadnych plików na blacie.
Zmarszczyłem brwi.
- Przecież tego było od cholery... zbierało się od kilku miesięcy, człowieku... bardzo śmieszne, gdzie to schowałeś? - Zayn pozostawał jednak poważny. Ponury, jakiś przygaszony... - Malik?
- Kurwa mać, podpisałem te papiery, zrozum. - warknął. Po chwili spojrzał się na mnie i zakrył twarz rękami.
- Przepraszam. - westchnął.
Usiadłem obok niego.
Miał zaczerwienione oczy, włosy rozczochrane i nie ułożone, pogniecioną koszulę, a przez zapach wody kolońskiej przebijała się woń papierosów i alkoholu, ale najbardziej zmartwiły mnie jego podkrążone i przekrwione oczy.
- Co... - nie zdążyłem zadać pytania bo on mi przerwał.
- Zdradziłem Keirę. - powiedział na wydechu.
- Ale... - właściwie nie wiedziałem co powiedzieć. A przecież to ja zawsze byłem pierwszy do sypiania z kim popadnie, do burzenia związków przez zdrady i inne gówna.
- Ja wtedy nie myślałem... a ona wyjechała... potem się dowiedziała...ale było już lepiej... i zdradziła mnie... i odeszła... - zrobił się blady. - Nie dogadywaliśmy się od dawna...
- Ale przecież jak byliście u nas wczoraj wszystko było w porządku...
- Nie chcieliśmy was martwić, więc po prostu udawaliśmy... - westchnął.
Rozmowę przerwała nam Sharon, która bez pukania weszła do gabinetu.
- Sharon, czy.. - chciałem ją opieprzyć, ale ona mi przerwała.
- Czy dzisiaj też mam zostać dłużej, panie Malik? - podeszła do niego typowym, wyzywającym krokiem podciągając obcisłą spódniczkę.
Nie żebym jakoś pragnął jej uwagi, ale mnie minęła zupełnie obojętnie... a przecież...
Podczas gdy ja rozmyślałem nad tym, że jestem już starzejącym się i nieatrakcyjnym facetem, uciekła mi cała minuta życia, a gdy się ocknąłem Zayn warknął do niej, że to już koniec.
Patrzyłem osłupiały na niego, nie bardzo wiedząc czego byłem świadkiem.
- Widzisz? Ja już totalnie nie wiem co ze sobą zrobić... moje życie nie ma sensu...
- Dobra... teraz zabrzmiałeś jak jakiś rozkapryszony nastolatek. Słuchaj, popełniłeś błąd, okej, każdemu się zdarza... ale jedyne co robisz, żeby to naprawić, to siedzisz w biurze jak jakiś pracoholik i pieprzysz się z sekretarką. - wzruszyłem ramionami. - Nie uważasz że to bez sensu? Idź do niej, porozmawiaj, cokolwiek...
- Ona wyjechała. - mruknął.
- Rozumiem, jakbyśmy żyli w średniowieczu, ale do lotniska masz stąd jakieś 2 kilometry, więc w czym problem?
- W tym, że nie wiem gdzie do cholery poleciała! Widziałem tylko jak wsiada w samolot. Nie odbiera telefonu, chyba zmieniła numer...
Rozległo się pukanie. Jeśli to znowu ta sekretarka, to nie wytrzymam.
Ale w drzwiach pojawił się nie kto inny, a Luke. Jego właśnie tu brakowało.
Usiadłem na blacie biurka wiedząc, że pewnie zaraz spuści na mnie jakąś bombę.
Chcę do domu. Do Sue i Amelie.
- Nie zajmę dużo czasu. - uśmiechnął się złośliwie. W jego pustych, jasnych oczach nadal były przebiegłe iskierki. Przerzedzone, siwe włosy zaczesane do tyłu i te dziwnie wydymane usta.
- Mam nadzieję. - mruknąłem.
- Chciałem tylko powiedzieć, że może wasza żałosna wytwórnia się utrzymała... ja i tak znajdę haka na was. - uśmiechnął się do mnie. - Gratulacje z narodzin córeczki. Po takiej matce pewnie będzie seksowna. Twoje geny mogą coś zepsuć, ale i tak będzie mi wystarczająca.
- Jesteś obrzydliwy, nie waż się cokolwiek jej robić. - warknąłem i zacisnąłem pięści.
- To się okaże. - powiedział spokojnie.
- Wypierdalaj stąd. - odparł Zayn i wstał, i zanim zdążył do niego podejść jego już nie było.
- Chciał cię tylko zdezorientować, przecież wiesz, że to idiota. - Zayn chciał rozwiać całe moje napięcie. Zatrzasnął drzwi.
- Taaa... - odparłem bez przekonania.
- Daj spokój, to debil. - machnął ręką.
- Łatwo ci mówić, do cholery. - mruknąłem.
- Tak samo jak tobie łatwo mówić o mojej sytuacji. - odgryzł się.
- Dobra, stary, przestańmy. Żadnemu z nas nie przyda się kłótnia. Musimy działać. - usiadłem na swoim biurku.
- Szukaj sobie jej po całej kuli ziemskiej, powodzenia, zadzwoń jak ją znajdziesz. - prychnął.
- A może po prostu zablokowała twój numer? Zadzwonię do niej... - wyciągnąłem telefon z kieszeni.
- Przecież ona skojarzy, że rozmawiałeś ze mną i nie odbierze.
- Ale z Amelie porozmawia.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale Amelie kilka dni temu urodziła dziecko, a jej partner ma wszystko w dupie więc sama musi sobie radzić z noworodkiem. - zaśmiał się.
- Właśnie po mnie pojechałeś, dzięki stary.
- Zawsze do usług.
Zapanowała cisza. W środku mnie nosiło, żebym coś zrobił. Wybrałem numer Keiry. Dlaczego, skoro wiedziałem, że to się nie uda? Impuls?
Oczywiście nie odebrała, ale ku mojemu zdziwieniu otrzymałem po chwili od niej sms-a.
Nie dzwońcie. Przekaż Zayn'owi, że go kocham. Dziękuję Wam za wszystko. Nie szukajcie mnie.
Gdy Zayn to przeczytał, zbladł i jakby się zmniejszył.
- Chcę zostać sam. - wychrypiał.
- Wróciłem. - powiedziałem wchodząc do domu... a właściwie jaskini pełnej różowych ubranek, która kiedyś była domem. Zmarszczyłem brwi.
- Cześć Harry. - uśmiechnęła się do mnie Eleanor z salonu.
Stała przy desce i prasowała górę śpioszków. Ami siedziała z Sue na kanapie. Louis grał w piłkę z Dave'em rozwalając na moich oczach stojak z misternie ułożonymi płytami. Nawet mama wydawała się jakoś dziwnie ożywiona i radosna, wyczarowując w kuchni jakieś potrawy, których zapach przypomniał mojemu żołądkowi, że jeszcze nic nie jadłem.
- Co tu się dzieje? - zaśmiałem się gdy Louis oberwał w twarz piłką od swojego syna.
,,Moje życie chyba wywróciło się bardziej, niż tylko o 180 stopni." - pomyślałem, ale jakoś nie rozpaczałem z tego powodu. Jedno jest pewne: czeka przede mną wiele zadań.
KONIEC CZĘŚCI II
_____________________________________
Podziękowania i te wszystkie rzeczy będą w epilogu.
Tak, wiem to opóźnienie to chyba jakiś nowy rekord xd
Przepraszam, i zapraszam na epilog, jeszcze dzisiaj :)